piątek, 26 kwietnia 2013

Rozdział IV

 
 
Cześć. :3 Na początek - 3klasiści - teraz możemy się cieszyć, świętować, robić co nam się podoba, bo już po egzaminach! Czujecie tę wolność? :3No i zapraszam na kolejną część. Wszystkim 'złym' na mnie, że nie było Hazzy w rozdziale III, ten na pewno się bardziej spodoba. A, i dziękuję bardzo uprzejmie za nominację do Varsatile Blogger Award. :)
 
_______________________________________
 
 
W oddali zza zakrętu wyłania się sylwetka szczupłego, wysokiego chłopaka z  burzą  loczków, które bezwiednie opadają mu na twarz. Nie zobaczył mnie jeszcze, więc mogę mu się przypatrywać do woli. Fioletowo-zieloną koszulę w kratę jest  schowana w obcisłe granatowe rurki, które eksponują jego nogi. Na to zarzucona lekka kurtkę. W czerwonych conversach  szybkim krokiem przemierza dzielący nas dystans. Trzeba przyznać, wygląda naprawdę dobrze. Zaczyna się rozglądać, ilustrując dokładnie całe osiedle. Chyba w końcu mnie dostrzegł. Od razu zaczął machać i uśmiechnął się. Odpowiedziałem mu skinieniem głowy, czekając aż przyjdzie. Pies do pana, a nie pan do psa – jak to mówią. Wiem, zachowuję się nieludzko. To on wyświadcza mi przysługę, przychodząc tutaj niezależnie od mojego wcześniejszego – okropnego – zachowania, a ja nadal traktuję go jako jakiegoś podwładnego.
- Cześć. Widzisz, mówiłem, że przyda się jeszcze mój numer – mówi i od razu wciska się koło mnie na ławkę. Przez chwile nasze ciała się stykają. Przeszywa mnie przyjemny dreszcz. Chcąc to zignorować, odsuwam się. W głowie pojawiają już mi się strzępki zdań, jak mógłbym mu odpowiedzieć, ale jednak zachowuję niemiłe teksty dla siebie. Chociaż raz pokażę mu, że nie jestem tylko wrednym licealistą, który go wykorzystał.
- Hej – zwyczajnie odpowiadam. Całkiem dobry początek, chyba pierwszy raz w mojej wypowiedzi nie było żadnego rzuconego pod jego kontem wyzwiska. – Hm, no wiesz, chciałbym ci coś… powiedzieć… - jąkam się w swojej wypowiedzi. Jestem beznadziejny w tym – nie umiem ani dobrze dziękować, ani przepraszać.
- Wiem, Lou, jest w porządku – dopowiada, wyręczając mnie. – Nie musisz dziękować, że przyszedłem, przecież po to dałem ci mój numer. Widzisz, wiedziałem, że się przyda.
Ten chłopak jest naprawdę… ciekawy. Kto normalny, po takim traktowaniu przeze mnie, byłby na tyle sympatyczny i wyrozumiały, by od razu puścić to w niepamięć? Chyba tylko ten uśmiechnięty szesnastolatek.
- Cholera, robię to chyba pierwszy raz w życiu szczerze, ale przepraszam. Traktowałem cię jak śmiecia, a przyszedłeś – te słowa same cisną mi się na usta.
- Wow, czuję się wyróżniony. Jest dobrze, nie przejmuj się.
- Ok, nie zamierzam. I zapamiętaj te przeprosiny, bo więcej się pewnie nie powtórzą. Wracam do bycia egocentrycznym chamem! – na pokaz robię oburzoną minę i wytykam język.
- Przywykłem do tego – odpowiada i po raz kolejny posyła mi szczery uśmiech, ukazując rząd białych zębów. – To co chcesz robić?
- Nie wiem, dzieciaku. To ty jesteś Wiecznie Szczęśliwym Panem Pełnym Pomysłów. Zaproponuj coś.
- Tak właściwie, to mam pomysł. Pewnie mieszkasz tu, a nawet dobrze nie znasz miasta. Byłeś kiedyś w Muzeum Figur Woskowych?
Przecząco kiwam głową. W zasadzie Harry ma rację. Mieszkam tu już od trzech lat, a w ogóle nie znam Londynu. Jedyne co dobrze kojarzę to szkoła i okoliczne bary. Może najwyższy czas poznać swoją okolicę i w zasadzie, co ważniejsze – najwyższy czas wyjść ze swojej skorupy obojętności i traktowania całego świata z dystansem i pokazać, że mogę się dobrze bawić i po prostu być szczęśliwym. Kiedyś już o tym myślałem. Jest coś, czego zazdroszczę Harry’emu. To właśnie to – swoboda bycia sobą i wrodzony optymizm. Może dzisiaj zdoła mnie tego nauczyć.
Rozentuzjazmowany chłopak od razu zrywa się z ławki i pociąga mnie za sobą, łapiąc za rękę. Znowu. Czuję lekkie ciarki na ciele. Otrząsam się lekko, chcąc pozbyć się tego dziwnego uczucia. To tylko kolega. A w dodatku nawet nie wiem, czy mogę go tak nazwać. Cholera, nie! Nie będę teraz tego analizował. Jestem tu z nim po to, żeby chociaż raz móc się dobrze czuć i mile spędzić czas.
Po chwili uwalniamy nasze ręce z uścisku i po prostu idziemy koło siebie w ciszy. Nie przeszkadza mi to. To nie ten rodzaj ciszy, że nie ma o czym rozmawiać i jest niezręcznie. To po prostu pozostanie sam na sam ze swoimi myślami i delektowanie się chwilą bez użycia zbędnych słów. Od miejsca, w którym jesteśmy jest niedaleko do muzeum – tak przynajmniej twierdzi chłopak, więc decydujemy się na spacer. Widzę w oczach Harry’ego, że coś go nurtuje. Nie mylę się, po chwili  się odzywa.
- Dlaczego ja, Lou? Masz wielu znajomych, a mnie tak naprawdę mnie nawet nie znasz i nie lubisz.
- Sam nie wiem… - chcę mu szczerze odpowiedzieć, koniec ze zgrywaniem się. – Bo jesteś inny? – wypowiadam to tak, jakby to miało być pytanie. – Masz rację, nie znam cię i traktowałem cię źle, ale musiałem się wyrwać z domu, pokłóciłem się z matką i nie mógłbym tam zostać i pisałem do kilku osób, ale nikt nie miał dla mnie czasu. Widzisz, tak to jest… Może i jestem popularny, może mam znajomych, ale w rzeczywistości nie obchodzę tych ludzi. Jak mówiłem, ty jesteś inny. Czułem, że mimo mojego podłego zachowania, przyjdziesz. No i popatrz, nie myliłem się.
- Rozumiem. Wiesz, jak tylko cię spotkałem, wiedziałem, że to tylko przykrywka. Twój pozornie chamski charakter, sposób bycia. Udowodniłeś, że stać cię na coś więcej.
- Może i tak – odpowiadam z uśmiechem. – Ej, człowieku, dość! Zrobiło się zdecydowanie zbyt sentymentalnie. Może próbuję być lepszą osobą, ale nie przesadzajmy i nie róbmy z tego sielanki!
- Jasne, co tylko zechcesz, ty tu jesteś szefem! Ale czekaj, mam jeszcze jedno pytanie i proszę, odpowiedz mi szczerze, a potem będziesz mógł w nagrodę mnie powyzywać. Wczoraj w barze… Lou, widziałem cię. I nie chodzi mi o naszą rozmowę, bo wtedy nie miałbym podstaw, chociaż i tak wiem, że jesteś gejem, ale no, nieważne. Widziałem cię z tym facetem… Znaczy to nie było tak, że was obserwowałem, czy podglądałem, spokojnie – sam plącze się w wypowiedzi, nie wiedząc jak dobrze sformułować pytanie. – Całowaliście się. Co było dalej… no, nie wnikam. Ale ty masz dziewczynę. O co w tym wszystkim chodzi? Nie rozumiem…
- Normalnie powiedziałbym, że masz się walić i nie twój interes, ale dzisiaj dzień dobroci dla zwierząt. Tak, jestem gejem. Ale jeszcze raz, ostrzegam cię, nie mów tego nikomu, bo pożałujesz. I ukrywam się z tym, jak się domyśliłeś. I dziewczyny już nie mam. Nat zerwała ze mną. Powiedziałem jej, że ją zdradziłem… Jeżeli istnieje coś takiego jak „mniejsze zło” to starałem jej się to zagwarantować.
- Kłamstwo jest złe. Dlaczego jej nie powiedziałeś prawdy?
- Harry, nie zauważyłeś? Chcę coś znaczyć, być kimś. A mimo że żyjemy z dwudziestym pierwszym wieku to ludzie nadal nie akceptują w pełni homoseksualistów. Nie rzucę się na głęboką wodę, krzycząc: „Halo, jestem gejem!” Ale proszę cię, nie rozmawiajmy na ten temat. W ogóle nie mówmy o tym. Mamy się po prostu dobrze bawić, tak? Więc zróbmy to!
- Dobrze, myślę, że możemy to zrobić! Chodź, już prawie jesteśmy! – z radością oznajmił chłopak i popchnął mnie lekko, żebym przyspieszył. Czuję, że to będzie udany dzień.
***
            Nie pomyliłem się. Ten dzień zdecydowanie był udany. Po krótkiej rozmowie doszliśmy już na miejsce – do muzeum. Kolejka nie była za długa, więc już po kilku minutach byliśmy w środku. Trzeba przyznać, że dobrze się bawiliśmy. Momentami, zachowując się jak dzieci biegaliśmy od figury do figury, robiąc sobie dosłownie z każdym zdjęcie. Cały telefon mam zaśmiecony zabawnymi i głupkowatymi zdjęciami. Harry i Lou a’la Marylin Monroe. Harry i Bob Marley. Lou i Brad Pitt. Mógłbym długo wymieniać. Nie przypuszczałbym, że zwykła wycieczka do muzeum sprawi mi tyle radości. Później udaliśmy się do innej części muzeum, gdzie znajdował się dom strachu. Było naprawdę ciekawie. W pewnym momencie, strachliwy Harry, który nie chciał tam wejść, jednak go namówiłem, praktycznie z piskiem rzucił mi się na szyję. Nie zapomnę jego miny!
Kolejną atrakcją, jaką zaproponował chłopak był długi spacer wzdłuż Tamizy.. To dziwne, że mieszkam tu sporo czasu, a nigdy nie zdecydowałem się na zwiedzenie tych najzwyklejszych miejsc, do których tak ciągną setki turystów. Nie byłoby może w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że zaczęliśmy się tam gonić. Wiem, że zachowywaliśmy się jak dzieci, ale chyba mój plan zadziałał. Przeszło na mnie trochę radości z życia i swobody od Harry’ego. Miny ludzi w momentach, gdy osiemnastolatek krzyczy na cały głos, że dogoni tego małego i uśmiechniętego kretyna i przepycha się przez wszystkich – bezcenne. Nie pomyślałbym, że będę się z nim tak dobrze bawić. Zapomniałem o całym świecie. O kłótni z matką, dziwnych zrachowaniach znajomych, zerwaniu z Natalie. To wszystko odeszło. Byłem tylko człowiekiem, który się dobrze bawi.
Potem było jeszcze ciekawiej. Nie wiem w zasadzie, co mną kierowało, może owładnęła mną chęć bycia dzieckiem choć przez chwilę, ale wrzuciłem Harry’ego do fontanny… Oczywiście, wcześniej odłożyłem na ławkę obok komórkę, kurtkę, i tak dalej. On jak to on, zamiast złościć się na mnie wybuchnął śmiechem. Nie mógł go opanować przez kilka minut. Wyszedł cały przemoczony z tej fontanny i wtedy co prawda zrobił coś, czego bym się nie spodziewał. Rzucił się na mnie. Szarpaliśmy się kilka minut i w odwecie, też wciągnął mnie pod wodę. Chociaż i tak podczas naszej walki moje ubranie całe przemokły. Po raz pierwszy od kilku miesięcy  poczułem się szczęśliwy.
 I nadal jestem. Aktualnie czekam na Harry’ego, bo musiał wyjść gdzieś zadzwonić. W zasadzie jest mi cholernie zimno w tym momencie. Początek kwietnia to chyba nie najlepszy pomysł na wieczorne kąpiele w fontannie. Uśmiecham się sam do siebie na wspomnienie wydarzeń, które przed chwilą miały miejsce. Stwierdzam, że i tak było warto. Jest dokładnie 20:49. To oznacza, że spędziłem z nim prawie osiem godzin… I ani razu nie poczułem się dziwnie, wręcz przeciwnie – jakbym był z prawdziwym przyjacielem. Teraz tylko muszę załatwić sobie miejsce na nocleg… Oby się zgodził.
- Harry, mam sprawę do ciebie – mówię do chłopaka, który dopiero zmierza w moją stronę po zakończonej rozmowie przez telefon. – Opowiadałem ci, co było w domu i domyślasz się, że nie mogę tam wrócić. Wiem, że proszę o bardzo dużo, ale czy… mógłbym u ciebie zostać na noc?


sobota, 20 kwietnia 2013

Rozdział III


 
Dziękuję za miłe słowa tutaj i na twitterze. :) Łapcie kolejny rozdział.
 
_________________________________________
 
 
Wiecie, kiedy wiadomo, że impreza była udana? Gdy na drugi dzień ledwo się ruszasz. Nie znoszę co prawda tego uczucia, ale trzeba przyznać, wczorajszy wieczór był bardzo udany. Teraz muszę przypłacać za dobrą zabawę przejmującym bólem głowy i uczuciem, jakbym miał zaraz wypluć swoje wnętrzności. Ale gdybym, wiedząc o tym, jak się będę dzisiaj czuł, mógł zadecydować, czy chcę powtórzyć tamten wieczór, odpowiedź i tak byłaby twierdząca. Nie wiem nawet ile czasu spędziłem wczoraj z Lucasem pod tym klubem, robiąc… różne, bardzo ciekawe rzeczy. Może godzinę, może dwie. Szczęśliwi czasu nie liczą – jak to mówią. Jednak po pewnym czasie mieliśmy już dość, wszystko musi się kiedyś skończyć, więc praktycznie bez pożegnania rozeszliśmy się. On biegiem oddalił się w pobliską uliczkę, a ja standardowo zamówiłem taksówkę, nie miałem ochoty czekać kilkudziesięciu minut na tramwaj, który w nocy jeździ naprawdę rzadko. Gdy odchodził pomachał mi – był to jedyny pożegnalny gest. Po prostu się do niego uśmiechnąłem wtedy i po chwili zniknął już z mojego pola widzenia. Najzabawniejsze jest to, że tak w rzeczywistości to nic o nim nie wiem. To wszystko jest takie pełne ironii… Gdy ktoś nam się podoba, zależy nam nim bardzo, chcemy zrobić dobre wrażenie – to wszystko zajmuje wiele czasu. Poznajemy się powoli, nie spiesząc się, wszystko toczy się metodą małych kroczków. Czasem na jeden najzwyklejszy pocałunek trzeba czekać kilka miesięcy. A gdy znamy kogoś zaledwie kilka minut, nie wiemy o nim zupełnie nic, no może oprócz imienia i wieku, to jesteśmy zdolni od razu się przed nim obnażyć. Wiem, to idiotyczne, że osobę pozbawioną skrupułów nachodzą takie przemyślenia, jednak często się nad tym zastanawiam. Nie wiem, czy miałbym odwagę podejść i zagadać do osoby, która mi się podoba i z którą wiązałbym plany na przyszłość. A w sytuacjach takich jak wczoraj wszystko mam gdzieś, dosłownie. Podchodzę do obcego człowieka i nawet bez słów kończy się to tym, że lądujemy w jakimś zaułku obściskując się.
- LOUISIE TOMLINSONIE, w tej chwili zejdź na dół – przeraźliwie głośny i piskliwy dźwięk głosu mojej mamy przerywa moje rozmyślenia.
Niechętnie zwlekam się z łóżka, stękając przy tym. Narzucam na szybko bluzę i zbiegam po schodach. Wystarczy szybka wymiana spojrzeń z mamą, a już wiem, że jest źle. Ciekawy jestem tylko, o co chodzi tym razem. W odpowiedzi na moje pytanie, kobieta praktycznie rzuca we mnie jakąś kartką. Podnoszę ją z podłogi i wystarczy, że przeczytam nagłówek, a już znam powód jej złości. No tak, o co innego może chodzić mamie nastoletniego, powiedzmy zbuntowanego,  chłopaka, jak nie o oceny.
- Pięć jedynek z matematyki, trzy dwójki i jedna czwórka za pracę w grupie. Louis, czy ty sobie żartujesz?! Masz zdawać rozszerzony egzamin z matematyki i jak chcesz sobie poradzić z takimi ocenami? Człowieku, obudź się! Jest marzec – to wykaz ocen na półrocze. Czyli jak sama nazwa mówi, masz tylko niecałe pół roku na poprawienie ich i opanowanie podstaw trzyletniego materiału! A wiesz, co jest najgorsze? Że nie dowiedziałam się tego od ciebie, tylko to twój wychowawca przefaksował nam kartę z wszystkimi ocenami na semestr.
- Mamo, nie przesadzaj. Zdaję ten cholerny egzamin, bo wy z ojcem tego chcieliście. Nie zrobicie ze mnie matematyka na siłę. I kiedy niby miałem ci to powiedzieć, jak prawie nigdy nie ma cię w domu – oschłym tonem odpowiadam matce, widząc już po jej spojrzeniu, że zaraz zacznie się kłótnia. Widzę ją zaledwie kilka godzin w tygodniu i jak to spędzamy? Oczywiście, walcząc ze sobą.
- Nie odzywaj się w ten sposób do mnie. Nie masz prawa, rozumiesz! Jestem twoją matką, a nie koleżanką. Jeżeli przez dwa miesiące nie poprawisz większości ocen, możesz sobie pomarzyć o wyjeździe do Francji w wakacje.
- Chyba żartujesz! Sam opłacam ten wyjazd i ciężko na niego pracowałem, nie możesz mi tego odebrać!
- Ciężko pracowałeś – a, no tak, twoje oceny z matematyki ewidentnie wskazują na ciężką pracę – ironizuje matka, przeczesując swoje rude włosy. Zawsze tak robi, gdy się denerwuje.
- Pracowałem czyli zarabiałem, nie udawaj, że tego nie rozumiesz. Obiecałaś mi, że w te wakacje będę mógł wyjechać i czy ci się to podoba, czy nie, zamierzam to zrobić – rzucając te ostatnie słowa, wybiegam z pokoju, trzaskając drzwiami.
Przez to wszystko ból w głowie tylko się nasilił. Chciałbym w tym momencie po prostu stąd uciec. Czy ta kobieta nie widzi, że mam prawie osiemnaście lat i że to moje życie?! Że jakaś durna matematyka nie jest dla mnie w ogóle ważna? Lepiej by się zajęła tym, że nie wie NIC o swoim synu. Zupełnie nic. Mimo że najchętniej bym się w spokoju położył, nie mogę tego zrobić, bo wiem, że matka zaraz przyjdzie i zacznie na mnie krzyczeć. Więc wchodzę tylko do pokoju, biorę telefon i skórzaną kurtkę i szybko oddalam się, zanim zdąży mnie zatrzymać. Od razu po wyjściu wysyłam sms’a do kolegi.
Siema, Mike. Co dzisiaj robisz?
Praktycznie od razu przychodzi odpowiedź.
Sorry, stary. Nie mam dla ciebie czasu.
Dziwne. Mikey nigdy nie pisał do mnie w taki sposób, cokolwiek robił zawsze znajdował czas, żeby się ze mną spotkać. Można powiedzieć, że to mój najbliższy kolega. Nie zagłębiam się już w to, może po prostu był zajęty…
Hej, co tam? Masz chwilę, spotkamy się?
Wysyłam kolejnego sms’a. Tym razem do Jeffa – rok młodszego kumpla.
Nie. I nie pisz do mnie więcej. Nie znoszę kłamstwa.
Cholera… co się dzieje?! Jakiego kłamstwa? O co im wszystkim chodzi? Żadna sensowna odpowiedź nie przychodzi mi do głowy, więc po prostu ignoruję treść wiadomości. Siadam na ławce w parku i dalej przeglądam listę kontaktów. Pozory mylą. Mam wielu znajomych, wielką paczkę, w której każdy licealista chciałby się znaleźć, jednak gdy co do czego przychodzi… Wpatruję się pusto w ekran telefonu i uświadamiam sobie, że nie ma wielu osób, do których mógłbym się zwrócić. Jeszcze niedawno miałem Nat od takich sytuacji, jednak teraz sprawy się pokomplikowały, krócej rzecz biorąc. Okej, Nathan   stary kolega z osiedla, który niedawno przeniósł się do ogólniaka, do którego chodzę. Moja ostatnia nadzieja.
Spotkanie za pół godziny w parku – co ty na to?
Czekam bezczynnie kilka minut na odpowiedź, jednak nic nie przychodzi. Przeklinam w myślach i chowam ze złością telefon do kieszeni jeansów. Gdy chodzi o zwykłe spotkanie, chętnych jest na pęczki! Jednak gdy naprawdę czegoś potrzebuję… Nagle nachodzi mnie pewna myśl… Mam jeszcze jedną osobę, do której mógłbym napisać. To byłoby co prawda dziwne, nawet bardzo, ale czemu nie. Jeżeli mam siedzieć cały dzień na ławce pod drzewem jak jakiś żul, nie mówiąc o tym, jak spędzę noc, bo wiem, że do domu na pewno nie wrócę – jest niedziela, jedyny dzień wolny mojej mamy i w związku z tym cały czas przesiaduje u nas w salonie, oglądając telewizję. Szczerze nie trawię osoby, do której chce napisać, jednak to moja ostatnia deska ratunku. A to zwykły naiwniak, na pewno będzie chciał się spotkać, co innego może mieć do roboty. Wyciągam szybko IPhone’a, żebym nie zdążył się rozmyślić i wpisuję treść wiadomości.
Przy restauracji Heaven – obok fontanny. Za pół godziny. Bądź tam / Louis
Po chwili pojawia się komunikat: „Dostarczone do: Harry”. Sam śmieję się w duchu do siebie. A jeszcze wczoraj chciałem usunąć ten numer i wyśmiałem go. A jednak, okazało się, że będzie mi potrzebny, kto by pomyślał. Zbieram się powoli z ławki, by zdążyć na miejsce. Co prawda Harry nie wysłał mi odpowiedzi, ale mam przeczucie, że przyjdzie. Jak sam kiedyś powiedział: „Jeszcze zobaczysz, będziemy przyjaciółmi”. Uśmiecham się kpiąco pod nosem i kieruję się w stronę restauracji. Może i go wyśmiewałem, drwiłem wręcz, ale jak co do czego przyszło: to on mi pomoże w potrzebie, a nie moi „prawdziwi przyjaciele”.
Po dwudziestu minutach szybkiego marszu jestem już na miejscu. Czyli zostało mi jeszcze trochę czasu do naszego spotkania. Nie wiem w zasadzie co mną kierowało. Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie: dlaczego on? Może dlatego, mimo że nie chcę się do tego przyznać, intryguje mnie ten chłopak. Jest…dziwny. Już nie mówię, że w złym tego słowa znaczeniu, a wręcz przeciwnie. Jest inny, oryginalny. Jakby miał swój świat i nie wychodził poza jego ramy. Mam wrażenie, że nie obchodzi go opinia innych ludzi, zawsze jest sobą i dobrze mu z tym.

wtorek, 9 kwietnia 2013

Rozdział II





Witajcie. :3 Zaraz przed wami part II, jednak najpierw kilka słów. Zmieniłam tytuł tego opowiadania na "Breath of life". Pewnie kojarzy wam się z piosenką Florence and the Machine i słusznie, ale to nie piosenka sama w sobie była inspiracją, nawet nie tekst, tylko to jedno zdanie: "I was looking for a breath of life." Gdy nuciłam sobie tę piosenkę, pojawił mi się pewien obraz w głowie i na tej podstawie buduję to opowiadanie. Okej, już nie przynudzam. Zapraszam do czytania :)
 
_____________________________________________
 
 
Minął dokładnie tydzień od zerwania z Natalie. Jak spędziłem ten czas? W skrócie: było beznadziejnie. Brakuje mi jej. Tak, mówi to zadeklarowany gej, którego ‘dziewczyna’ rzuciła, bo powiedział jej, że ją zdradził, a tak naprawdę nie miał ochoty z nią sypiać, a nie potrafił wymyślić innej wymówki. Ale brakuje mi jej, ponieważ była dobrą przyjaciółką. Cholera, tęsknię za naszymi całonocnymi rozmowami, wygłupami. Po prostu tęsknię za nią. Gdy dwa lata temu, akurat przed liceum, przeprowadziłem się tutaj, była pierwszą osobą, jaką poznałem. Ostatniego dnia wakacji spotkaliśmy się w jakimś barze. Ona – załamana siedziała przy ladzie, pijąc kolejkę za kolejką, ja – szczęśliwy i otwarty na nowe życie i nowe perspektywy, pragnąc uczcić nadchodzący rok. Usiadłem koło niej. Opowiadała mi, dlaczego jest w takim stanie. Właśnie zerwała z chłopakiem, bo mimo że go kochała, wiedziała, że za kilka dni wyjeżdża na studia, więc nic by z tego nie wyszło. Od razu mnie zaintrygowała. Była co prawda tak pijana, że momentalnie zaczęła się do mnie dostawiać. Spędziliśmy tę noc razem, jednak nic się nie wydarzyło. Kolejnego dnia okazało się, że chodzimy do jednej szkoły. Spotkaliśmy się na korytarzu i zaczęła mnie przepraszać, że ledwie pamięta zeszłą noc, ale wydaje jej się, że nie zachowywała się odpowiednio. Jakoś tak wyszło, że zaprzyjaźniliśmy się, ale wiedziałem, że ona chce czegoś więcej. Było to widoczne w jej zachowaniu, sposobie bycia. Na każdym naszym spotkaniu wyglądała perfekcyjnie. Już wtedy odkryłem swoją orientacje, ale zrozumiałem, że jeżeli chcę coś znaczyć w tej szkole, muszę mieć piękną dziewczynę u boku. A że dobrze się dogadywaliśmy, nie widziałem przeszkód. Na jednym z naszych spotkań z resztą paczki poszliśmy razem zapalić, ale mieliśmy tylko jednego papierosa (celowo zostawiłem inne). Odpaliłem go i patrząc cały czas w jej oczy, zaciągnąłem się i podszedłem do niej powoli, wdmuchując dym do jej ust. Spaliliśmy tym sposobem całego i od razu potem zaczęliśmy się całować. Nie było dziwnie, czy nieswojo. Wydawało się, jakby to naprawdę było coś szczerego.  Na drugi dzień znowu się spotkaliśmy, tym razem sam na sam i zdecydowaliśmy, że chcemy być razem. Widziałem szczęście w jej oczach. Na początku, przynajmniej z mojej strony, było to całkowicie sztuczne, jednak z każdym dniem zacząłem się do niej bardziej przywiązywać. Oczywiście, nie w aspekcie fizycznym, nadal mnie nie pociągała. Ale do jej charakteru… byłem, a w zasadzie jestem, przywiązany nadal.
Wielki dupek ze mnie, dobrze o tym wiem. Czasem zastanawiam się, dlaczego. Dlaczego tak bardzo pragnę być we wszystkim najlepszy? Dlaczego chcę mieć wszystko? Dlaczego ranię innych i dążę po trupach do celu? Nie znam odpowiedzi na te pytania. Nie umiem się uwolnić od samego siebie. Nawet jakbym chciał być lepszym człowiekiem, nie wiem, co mam zrobić. I z tego powodu nadal jestem tą samą – złą – osobą. I zawsze, gdy nachodzą te refleksje robię jedną rzecz. Zapominam. Recepta jest prosta. Idę do baru, piję i znajduję sobie chłopaka na jedną noc, nigdy jednak nie idę z nim na całość. Mam jakiś szacunek do swojego ciała i nie chcę pieprzyć się z każdym obcym facetem. Ale dzisiaj? Nie wiem, jak będzie. Chcę i muszę zapomnieć o tym, co zrobiłem Nat. Na jeden wieczór móc być sobą i dobrze się czuć.
Rodziców nigdy praktycznie nie ma w domu, więc nie mam problemów z wychodzeniem o późnej porze. Tak właśnie jest, gdy ojciec pracuje jako menager jakiejś wielkiej korporacji, a matka zajmuje się pracą w stacji telewizyjnej, gdzie dzień i noc tkwi, a i tak zarabia grosze. Jest jednak jedna zaleta tego, że rodzina  ma ciebie w dupie – możesz robić co chcesz i nie brać za to odpowiedzialności.
Spoglądam przez okno, cholera, znowu pada. Największa „atrakcja” mieszkania w Londynie – ten pieprzony morski klimat. Wobec tego narzucam koszulę w kratkę do zwykłych czarnych rurek, a na to kurtkę. Po raz ostatni spoglądam w lustro – jest okej. Zakładam jeszcze tylko szarą dużą czapkę i wychodzę z domu. Nie chcąc przemoknąć, przebiegam dystans dzielący mnie od taksówki i jak najszybciej wsiadam. Podaję kierowcy adres i po chwili jesteśmy już na miejscu. Dla pewności zawsze każe zawozić siebie przecznicę dalej od baru i ten kawałek, niezależnie od pogody, idę na nogach. Przezorny zawsze bezpieczny. Po kilku minutach marszu, znajduję się już w docelowym miejscu. Wchodzę do środka. Od razu uderza mnie fala gorąca i zapach dymu. Migające światła sprawiają, że ciężko zorientować się, gdzie są wolne miejsca. Wnętrze jest zachowane w ciekawym stylu. Niezwykle nowoczesnym. Bar ten, a w zasadzie miniklub, ma dwie sale, oddzielone od siebie szklaną cienką ścianą, przez którą wszystko widać. Jedną cześć nazywam zawsze miejscem do upicia,  bo właśnie tam znajduje się ogromna lada z wszelakimi drinkami, a druga to miejsce typowe do tańczenia, poznawania nowych ludzi. Ja oczywiście najpierw kieruję się do tej pierwszej i zamawiam u kelnera dwa piwa. Niezbyt wyszukane i mocne, jednak akurat, by szybko wprawić się w dobry humor. Znajduję sobie miejsce w stoliku przy ścianie i rozglądam się po ludziach. Czy też raczej facetach. Dwójka siedząca nieopodal mnie  całuje się tak namiętnie, jakby zaraz mieli zedrzeć z siebie ubrania i rzucić się na siebie. Z niesmakiem odwracam wzrok. Kawałek dalej – grupka mężczyzn przy tanim winie gra w pokera. Nie skupiam na nich uwagi, dalej szukam jakiegoś intrygującego celu. Mam. Zaraz przy wejściu siedzi samotny chłopak. Nie widzę jego twarzy, tylko prawy profil, siedzi do mnie bokiem. Ale nawet z tej perspektywy wygląda dobrze. Co dziwne, nic nie je, ani nie pije. Po prostu rozgląda się dookoła. Trzeba przyznać, zaintrygował mnie. Ubrany jest w ciemne jeansy i fioletową marynarkę. Wygląda na kogoś mniej więcej w moim wieku. Okej, czas się zabawić. Duszkiem wypijam dwa piwa i podchodzę do niego od tyłu.
- Pozwól mi postawić ci coś do picia – szepczę do jego ucha, przybierając zmysłowy ton głosu. Nigdy nie miałem obaw i wątpliwości przy poznawaniu nowych ludzi. Gdy ktoś mi się podoba i zaciekawia mnie, po prostu chcę go poznać. I poznaję. Z reguły kończy się to ciekawą nocą, mam nadzieję, że tym razem będzie tak samo.
- Dzięki, nie piję – odpowiada chłopak i obraca się.
O. KURWA. Nie wierzę, że to on. Nie wierzę, że w całym, tak wielkim  Londynie, gdzie jest milion miejsc takich, jak to, on musiał być akurat tutaj! Dlaczego go nie poznałem… Cholera jasna! To się wkopałem. On także nie może ukryć zdziwienia. Spogląda na mnie tymi dużymi zielonymi oczami, które, tak na marginesie, są naprawdę niesamowite. Louis! – sam siebie upominam w myślach - nie znoszę tego dzieciaka, jest dziwny, drażniący i  muszę to sobie uzmysłowić po raz kolejny.
- Co, do cholery jasnej, tu robisz?!
- Lou! Miło cię widzieć, jak miło, że znowu się spotykamy, ciebie też dobrze widzieć – odpowiada jak zwykle z tym swoim irytująco optymistycznym nastawieniem.
- Po pierwsze. Nie mów do mnie Lou. Po drugie. Nie jest mi miło ciebie widzieć, wręcz odwrotnie. A po trzecie – odpowiedz mi na pytanie.
- Nie bądź na mnie zły, nic przecież nie zrobiłem. A co do tego pytania – obserwuję. Lubię przychodzić w różne miejsca i obserwować ludzi. Patrzeć, jak się zachowują w danym środowisku. Analizować ich zachowania. No i dzisiaj wylądowałem tutaj.
To co powiedział tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że mam do czynienia z dziwakiem. Podchodzę do niego jeszcze bliżej tak, że nasze twarze się prawie stykają.
- Słuchaj, Henry, Harry, czy jak cię tam zwą, postawmy sprawę jasno. Jak powiesz komukolwiek, że widziałeś mnie tutaj, źle się to dla ciebie skończy,  przysięgam – spoglądam prosto w jego oczy, by upewnić się, że mnie dobrze zrozumie.
- Nie powiem. Jak mówiłem, jestem tylko obserwatorem, ale wiesz co, tak przy okazji. Chłopak w tamtym rogu – pokazuje mi palcem, kogo ma na myśli – cały czas na ciebie zerka. Wpadłeś mu w oko, Lou. Idź do niego. Dobrej zabawy, tylko nie przesadź – wstaje z krzesła i po prostu wychodzi.
Nie wiem, co mam robić. Stoję osłupiały przy stoliku, patrząc jak Harry się oddala. Zdecydowanie muszę się czegoś napić.
 
***
            Głośna muzyka wypełnia całe pomieszczenie. Nie słyszę głosu ludzi tylko mocne i ostre brzmienie klubowych hitów. Nie mam pojęcia, ile wypiłem. Nie mam pojęcia, jak długo już tu jestem. Poruszam się tylko schematycznie do rytmu, co jakiś czas zmieniając partnerów, jednak cały czas utrzymując kontakt wzrokowy z jednym kolesiem, który ciągle siedzi w swoim kącie przy ladzie. Mam wrażenie, że toczymy ze sobą walkę. Kto pierwszy podejdzie, kto dużej wytrzyma presję spojrzenia, kto wykona ten pierwszy krok. Nasza zabawa trwa chyba z godzinę. Po raz kolejny błądzące  spojrzenia się stykają. Przez wypity alkohol mam lekkie cienie przed oczami i nie jestem w stanie wszystko dobrze widzieć, jednak jestem pewny, że chłopak pomachał, bym do niego podszedł. A nawet jeśli nie, to co? Nic się nie stanie. Jestem tu, by zapomnieć o  rzeczywistości i dobrze się bawić i to  dobra droga do tego. Przeciskam się przez tłum ludzi i siadam obok niego. Gestykulując pytam się, czy nie ma nic przeciwko, a on w odpowiedzi zmysłowo oblizuje usta. Spoglądam na niego niepewnie. Hm, chyba mi się to nie uroiło. Teraz już z bliska mogę mu się dobrze przyjrzeć. Ma włosy średniej długości w artystycznym nieładzie, nosi okulary z granatowymi ramkami. Ubrany jest w kolorowy T-shirt z logo zespołu Linkin Park. Ma dobry gust, jak widać. Do tego zwykłe jeansy i czerwone vansy. Wygląda naprawdę dobrze. Więc, podsumując… Jestem w klubie kilka godzin i nie wydarzyło się nic godnego większej uwagi. Teraz siedzę koło przystojnego chłopaka i z jego gestów mogę wywnioskować, że mu się podobam. Uśmiecham się sam do siebie. Czas w końcu rozkręcić ten wieczór.
- Hej. Jestem Louis. Hm, obserwuję cię od jakiegoś czasu. Siedzisz taki… samotny – w tym momencie zawieszam głos i zbliżam się do chłopaka, przejeżdżając opuszkami palców po jego ramieniu. – Może masz ochotę zatańczyć?
- Myślałem, że nigdy nie zapytasz. A nazywam się Lucas. Chodź – wyciąga do mnie rękę i prowadzi na sam środek parkietu.
W tle rozbrzmiewają akurat pierwsze nuty nowej piosenki Bruno Marsa. Tańczymy. Nie jest to zwykły taniec. To ta charakterystyczna odmiana, gdzie dwóch napalonych ludzi, ociera się o siebie.  Trwało to może z dwie piosenki, ale chyba w tym samym czasie stwierdziliśmy, że chcemy więcej. Trzymając się za ręce, zdecydowaliśmy się wyjść z klubu. Od razu po przekroczeniu drzwi, Lucas praktycznie rzucił się na mnie. Zachłannie zaczął mnie całować, ja odwzajemniłem to także z wielkim zaangażowaniem. Nie odrywając od siebie spragnionych ust, wylądowaliśmy z tyłu baru. Chłopak lekko popchnął mnie na ścianę. Zbliżenie z chłodnym murem wywołało u mnie dreszcze. Luke przygwoździł mnie do niego jeszcze bardziej, napierając swoim ciałem na moje. Zawładnęły nami emocje. Czuję jego smak, jego zapach. Z jednej strony lekki posmak alkoholu, a z drugiej – delikatny mentolowych papierosów. Jego pełne usta doskonale komponują się z moimi. Idealnie do siebie pasują. Odrywamy się na moment od siebie, by zaczerpnąć oddechu. Po chwili z powrotem nasze twarze się stykają. Zmysłowo przejeżdżam językiem po wargach chłopaka, sprawiając mu tym przyjemność.
- Pragnę cię, Louis. Tu i teraz – wyszeptuje mi do ucha. – Muszę ci się jakoś odwdzięczyć, że zrobiłeś ten pierwszy krok.
W tym momencie przesuwa rękę od mojego policzka, przez kark, obojczyki i klatkę piersiową, zatrzymując się przy żebrach. Ja w tym czasie obcałowuję jego smukłą szyję.
- Wiesz, Lou. Jestem bardzo dobry w dziękowaniu – wypowiada cicho te słowa, jakby ktoś mógł nas usłyszeć i powoli rozpina zamek moich spodni, klękając. – Tylko nie bądź zbyt głośno,  kotku. Nie chcemy, żeby ktoś nas przyłapał.


wtorek, 2 kwietnia 2013

Rozdział I



 

Jestem już z pierwszym rozdziałem! Tym razem - na życzenie - jest dłużej. Miłego czytania :)
 
 
___________________________________________
 
 
 
Z dwudziestominutowym opóźnieniem wbiegłem do klasy. Nauczyciel był akurat w trakcie odpytywania jakiejś uczennicy. W oczach dziewczyny było widać wręcz przerażenie. Z każdym kolejnym pytaniem i zadaniem do rozwiązania, jej oczy się powiększały. Próbując nie zwracać na siebie uwagi i nie robiąc zbędnego zamieszania, udałem się na swoje miejsce w ostatniej ławce, nie mówiąc nic. Po cichu przywitałem się ze znajomymi siedzącymi niedaleko mnie, przybijając z każdym piątkę. Liczyłem, że zwrócony tyłem do mnie, a przodem do tablicy, nauczyciel mnie nie zauważy. Oczywiście się przeliczyłem. Musiałby być wielkim idiotą, by przeoczyć fakt, że po prawie połowie lekcji zjawia się kolejny uczeń. I w dodatku trzeba by było być głuchym.
- Tomlinson, dziękuję ci uprzejmie, że zaszczyciłeś nas swoją obecnością. Jestem doprawdy wzruszony! – oziębłym i sarkastycznym tonem przywitał mnie profesor matematyki, jednocześnie wpisując jedynkę odpytywanej dziewczynie, która załamana usiadła w swojej ławce. Jesteśmy w klasie maturalnej, każdy stopień jest teraz ważny.
- Przepraszam. To już więcej się nie powtórzy.
- Lepiej, żeby tak było. Tym razem ujdzie ci na sucho to spóźnienie, ale za to chodź do tablicy z zeszytem. Zobaczymy, jak poradziłeś sobie z zadaniem domowym – odpowiada nauczyciel i uśmiecha się triumfalnie pod nosem. Dobrze wie, że nie jestem przygotowany. To było pewne, że się zemści.
Po dziesięciu minutach odpytywania i jedynce z zadania domowego, którego oczywiście nie miałem, w końcu zadzwonił dzwonek. Zdenerwowany, że nie dam rady wyciągnąć się na trójkę, wyszedłem z sali, kierując się na dziedziniec – miejsce spotkań naszej paczki. Jednak coś mnie zatrzymało. Przy zakręcie wyłoniła się przede mną pewna osoba, torując mi drogę. Oczywiście, kto inny mógłby to być…Ten człowiek naprawdę mnie osacza. Widzę go drugi raz w życiu, a już czuję, że to o dwa razy za dużo.
- Lou. Mam coś dla ciebie – mówi te słowa bardzo… zmysłowo? Delikatnie przeciągając samogłoski z charakterystycznym brytyjskim akcentem.  Jego barwa głosu jest naprawdę ciepła. Podoba mi się sposób, w jaki wymawia moje imię. Cholera! Sam siebie karcę w myślach. Nie znam tego chłopaka i w dodatku przyprawia mnie on o białą gorączkę, więc nie mogę rozpływać się nad jego głosem.  
- Wiesz co, mam ciebie dosyć. Przez ciebie się spóźniłem i zgadnij co? Wpadły mi dwie pały z matematyki. Wielkie dzięki! Więc więcej prezentów od ciebie nie chcę. A teraz zejdź mi z drogi.
- Hm, myślę, że telefon akurat chcesz odzyskać – po raz kolejny tego dnia posyła mi swój denerwujący uśmiech i odgarnia niesfornego loka, który opadł mu na oczy.
Cholera, faktycznie. Zapomniałem o tym zupełnie… Byłem pewien, że zabrałem komórkę leżącą na ziemi, ale najwidoczniej przez złość zupełnie o tym zapomniałem…
Praktycznie wyszarpuję mojego iPhone’a z jego ręki i nie odzywając się więcej mijam go, chcąc wykorzystać ostatnie minuty przerwy. Choć to nie koniec, z oddali dobiega mnie jeszcze jego głos:
- Wpisałem swój numer. Jakby co pod literką „H”. Tylko nie dzwoń po 24. Mam zamiar szybko iść spać.
Przewracam oczami i idę dalej. Jasne. Już widzę, jak bardzo mi się przyda ten numer. Chociaż nie skasuję go. Nie wiem, czemu, ale coś mi mówi, żebym tego nie robił.
Wychodzę przez drewniane drzwi szkoły i udaję się w ‘nasze’ miejsce. Z daleka widzę już jak ludzie machają do mnie na przywitanie, zachęcając, żebym z nimi usiadł. Jedna osoba wstaje, otrzepując spodnie i idzie pewnie w moją stronę. To oczywiście Natalie. Jest szczupłą i długowłosą brunetką średniego wzrostu. Swoje długie włosy, tak jak to ma w zwyczaju, zaczesała na lewą stronę, eksponując smukłą szyję. Dzisiaj ubrana jest w koszulę z ozdobnym kołnierzem i czarne rurki. Ekstrawaganckie lity dodają jej wzrostu tak, że jest prawie wyższa ode mnie. Dzięki temu jej nogi wydają się jeszcze dłuższe niż w rzeczywistości. Nie jest mocno pomalowana. Delikatną kreską jedynie podkreśla zielone oczy skryte pod ramkami czarnych okularów. Usta standardowo są czerwone. Tak, moja dziewczyna to zdecydowanie najseksowniejsza i najbardziej stylowa osoba w tej szkole. Podbiega do mnie i rzuca mi się na szyje, opierając głowę na moim ramieniu. Czuję intensywną woń jej włosów. Świeży owocowy zapach jej szamponu miesza się z moimi typowo męskimi perfumami. Stoimy w uścisku przez kilak sekund, a następnie ona odrywa głowę i całuje mnie prosto w usta. Przywykłem do tego, że skupiamy na sobie uwagę ludzi. Wiele osób po prostu patrzy na nas, jakbyśmy byli autorytetami. No cóż, można powiedzieć, że w pewnym stopniu jesteśmy. Jej wargi w delikatny sposób dotykają moich. Cholera, znowu mnie pobrudzi tą swoją szminką. Nie pogłębiam tego pocałunku, po prostu daję jej zwykłego buziaka i łapiemy się za ręce, wracając do reszty znajomych. Ukradkiem wycieram rękawem usta.  W zasadzie nie lubię się z nią całować. Wiem, że to chore. Mam najpiękniejszą dziewczynę w tej szkole. Wszyscy mi jej zazdroszczą. Ale… nic do niej nie czuje. Wiem też, że to podłe z mojej strony, ale potrzebuję jej, a ona potrzebuje mnie. Żyjemy jakby w symbiozie. Ona, dzięki mnie, kreuje swój wizerunek. Oprócz wyglądu ma teraz też zapewnione miejsce w naszej szkolnej hierarchii. Miejsce na szczycie. Co ja z tego mam? Przykrywkę. Nie chodzi o to, że ona mi nie odpowiada. Jak mówiłem, jest ideałem, a poza tym ma też ciekawy charakter. Możemy przegadać kilka godzin i tematy i tak się nie kończą. Nie boi się niczego, żyje tak, jakby każdy dzień miał być tym ostatnim.  Więc dlaczego nic do niej nie czuję? Bo nie jestem zainteresowany. Nie pociąga mnie fizycznie, bo… jestem gejem. Ale nie jestem gotowy się ujawnić. Ponadto, nie jestem nawet gotowy być sam. Boję się, że jeżeli byłbym singlem, ludzie by gadali. „Jak to możliwe, że Lou nie ma dziewczyny?”, „A może on po prostu nie chce jej mieć?”, „A co jeśli woli chłopaków?” Nie zniósłbym tych wszystkich podejrzliwych spojrzeń, obgadywania. To co się dzieje w liceum jest brutalne. Nie możesz być sobą, jeśli chcesz znaczyć coś dla innych. Musisz się podporządkować i przystosować do otoczenia. Po prostu być tą wersją siebie, której pragną inni.  Z którą chcą spędzać czas i którą chcą mieć za swój wzór. A ja właśnie tym jestem. Przywódcą. Może to brzmi jak za czasów Krzyżaków, ale mimo że czasy się zmieniły, warunki są takie same. Każda grupa potrzebuje lidera. A ja wypracowałem sobie, by nim być tutaj – w 1 Liceum Ogólnokształcącym w Londynie. Nie pozwolę mojej orientacji tego zaburzyć. Nie ma na to najmniejszych szans. Nat jest świetną przykrywką, ale też świetną dziewczyną, z którą lubię spędzać czas. Jedynym minusem jest to, że ostatnio zrobiła się bardziej śmiała w gestach, czynach… Raz byliśmy sami u mnie w domu. Dużo się wydarzyło, ale ostatecznie nie doszło do najważniejszego, skończyło się na zwykłych pieszczotach, dzięki temu, że do drzwi nagle zadzwonił sąsiad, który chciał pożyczyć cukier. O, ironio. Jaki normalny chłopak cieszyłby się, że seks został przerwany?! W zasadzie wtedy, gdy nawet się jeszcze na dobre nie zaczął.  Hm, chyba żaden, który jest hetero i to właśnie to mnie od nich różni. Pod tym względem żałuję, że Nat nie jest zakompleksioną dziewczyną chcącą zaczekać na swój pierwszy raz. Wręcz przeciwnie, jest bardziej napalona niż ja. Przy każdym naszym spotkaniu sam na sam porusza ten temat. Niedługo skończą mi się wymówki, ale mam nadzieję, że na razie  seks bez emocji mam z głowy. No właśnie, co do tego. Jak chcę się zadowolić,  to zawsze mam kilka swoich ulubionych barów  za miastem i wiem, że tam mnie nikt nie znajdzie. A może nawet niekoniecznie ulubionych barów… Prędzej osób, które tam też spędzają czas. Nie łączy nas nic oprócz jednorazowych spotkań. Jednak nigdy nie idziemy na całość. Możecie się ze mnie śmiać, że największy cham w szkole zgrywa romantyka, ale taka jest prawda. Zależy mi, żeby było wyjątkowo. A tamci ludzie są w podobnej sytuacji do mnie. Nie chcą się ujawnić – jeszcze nie. Póki co jedyne czego pragną to zaspokojenie swoich potrzeb. W zasadzie  dawno nie miałem porządnej zabawy na noc. Chyba dzisiaj wybiorę się do mojego ulubionego gej-baru na przedmieściach. Ale tymczasem muszę dalej zgrywać idealną parę przy znajomych, więc teraz czas na obowiązki. Przyjemności będą wieczorem…
 
***
            Po raz kolejny tego dnia biorę prysznic. Tym razem pozwalam sobie na nieco dłuższy i bardziej relaksujący. Gorąca woda spływa po moim ciele, wywołując przyjemny dreszcz. Delektuję się tym przez następne kilka minut, po czym wychodzę już i owijam jedynie ręcznik wokół talii. Przeczesuję włosy na lewy bok, by nie wpadały mi do oczu. Chcę pójść do swojego pokoju zacząć się szykować, ale nagle rozlega się dzwonek do drzwi. Cholera, nie zdążę się ubrać! No trudno, nie mam czego się wstydzić w swoim ciele, więc nie przejmując się zbytnio tym faktem, zbiegam po schodach i otwieram drzwi. Przede mną pojawia się postać Nat… Najwidoczniej nie da mi zrealizować moich wieczornych planów. Oczywiście, nie okazuje jej mojej złości, tylko uśmiecham się w najbardziej przekonywujący sposób i zachęcam ją do wejścia.
- Cześć, przystojniaku – szepcze mi do ucha i opuszkami palców przejeżdża po mojej klatce piersiowej. – Widać, że przyszłam w porę.
Zdejmuje buty i czarną ramoneskę, którą zarzuca na wieszaku i kieruje się prosto do mojego pokoju, gdyż doskonale zna drogę. Pytam jej się, czy chce coś do picia, ale odmówiła, więc ruszam za nią. Gdy wchodzę do pokoju ona już siedzi na łóżku i… zaczyna rozpinać swoją czarną koszulę. Wyłapuje moje spojrzenie i starając się, zgrywa   bardziej zmysłową, dwuznacznie oblizując usta. Ale się wkopałem. W takich chwilach żałuję, że nie mogę się ujawnić i po prostu być sobą. Nie zdarzałyby się wtedy chociaż sytuacje takie jak ta. Już półnaga i niezwykle napalona dziewczyna siedząca na moim łóżku, gotowa na każde posunięcie i czekająca na mnie. Ile ja bym dał, żeby w jej miejscu pojawił się jakiś przystojny chłopak… W mojej głowie, nie wiem czemu, pojawia się obraz tego dziwaka Harry’ego. Nie, stop! Może i jest przystojny, ale nerwowo potrząsam głową, chcąc wybić sobie ten pomysł z głowy. Pas, wszystko, tylko nie on. Już nawet Natalie, która nie podnieca mnie w żadnym stopniu, jest lepszym rozwiązaniem. I chyba muszę to sobie udowodnić… Podchodzę do dziewczyny i siadam koło niej na łóżku. Lewą rękę delikatnie kładę na jej nagich plecach, chcąc pozbawić ją też stanika. Nie mam pojęcia, po co mi to. Hm, może przez to, że ja nie czerpię z tego przyjemności, to chociaż jej postaram się zafundować kilka wrażeń, których tak bardzo jest spragniona. W końcu ona też wiele mi daje. Stanowi moją przykrywkę, a to naprawdę wiele znaczy. Jak chcę, żeby dalej tak było, to muszę ją utrzymać przy sobie jak najdłużej. Więc do dzieła… Po chwili jej granatowo-szary biustonosz ląduje na ziemi. Zbliżam swoje usta do jej i składam lekki pocałunek. Po chwili ona, standardowo jako ta ‘zachłanniejsza’, go pogłębia. Nasze języki ocierają się o siebie, wargi są połączone, jakby nierozerwalną nicią. Jej chłodne w dotyku ręce wędrują po mojej klatce piersiowej, brzuchu, aż zatrzymują się w okolicach żeber, tam gdzie mam przewiązany ręcznik. Natalie próbuje mnie go pozbawić, nadal nie rozdzielając naszych ust. O nie, koleżanko. Tak się bawić nie będziemy. Chciałem jej tylko sprawić trochę przyjemności, ale sytuacja wymyka się spod kontroli. Jestem w naprawdę kiepskim nastroju, jakby tego było mało, mam teraz rozdziewiczyć siedemnastolatkę, do której nie czuję nic. Może to zadziwiłoby wiele osób, ale mam uczucia, skrupuły. Seks jest dla mnie czymś ważnym. Nie robię tego bez emocji. Mogę się zabawić i często jest naprawdę ostro, ale nie potrafiłbym wykorzystać tak przedmiotowo tej dziewczyny. Możliwe, że ona coś do mnie czuje. Więc gdyby się dowiedziała, byłaby jeszcze bardziej zraniona. Lepiej, żeby do niczego nie doszło. No to zapamiętajcie tę chwilę. Louis Tomlinson ma uczucia i chyba pierwszy raz działa nie tylko w swoim interesie.
             Łapię Natalie za ręce i odciągam na pewną odległość. Muszę ją teraz naprawdę przekonać i załatwić sprawę tak,  by mi uwierzyła. W końcu który osiemnastolatek nie ma ochoty na seks z piękną dziewczyną? Ewidentnie coś jest nie w porządku. A nie dopuszczę do jej domysłów.
- Nat, przystopuj trochę. Nie chcę, by to tak się skończyło – sugestywnie zerkam na pokój, w którym panuje bałagan, nic nie jest uporządkowane i przygotowane. – Zależy mi na tobie, nie chcę, żeby twój pierwszy raz był taki… zwykły. Ty masz zapamiętać tę chwilę do końca życia…
- Lou, mam gdzieś miejsce, czas, wygląd. Jestem z tobą i chcę to zrobić właśnie z tobą. Nie z nikim innych. Jest idealnie, bo to zależy od nas, a nie od otoczenia i innych czynników!
Po raz kolejny chce się do mnie przysunąć i zdjąć ze mnie ręcznik, więc i ja znowu ją zatrzymuję.
- Nie. Nie zrobimy tego dzisiaj. Nie tak, nie tutaj. Przykro mi, ale… ubierz się. Nie mam nastroju.
W jej spojrzeniu widzę, że to definitywnie nie koniec tematu. Nie kryjąc oburzenia, sięga po leżący na podłodze stanik, zapina go i ubiera koszulę.
- Wiesz co? Mam tego dość. Nie uwierzę, że jesteś jakimś pieprzonym romantykiem! Nie podobam ci się już? Masz inną na oku, czy co, do cholery jasnej?! Powiedz mi w końcu, bo dobrze wiem, że nie jesteś ze mną szczery. Nie rób ze mnie idiotki – no to się wkopałem…
- Nie dramatyzuj, kotku. Po prostu… nie mam nastroju. Przepraszam. Zależy mi na tobie.
- Mam tego dość, Louis – wypowiada te słowa oskarżycielskim tonem. Sam fakt, że nazwała mnie pełnym imieniem, nie wskazuje nic dobrego. Robi tak, tylko wtedy, gdy jest na mnie zła. – Nie masz nastroju, tak? To co, zawsze nie masz nastroju? Może i wyjdę na pewną siebie i oziębłą sukę, ale teraz mam to gdzieś. Wiem, jak wyglądam. Mnóstwo kolesi udusiłoby, żeby ze mną być i mieć taką okazję. A Ty? Za pierwszym razem, gdy przerwałeś, okej – mogłam uwierzyć w historyjkę, że źle się czujesz. Kolejny przypadek – coś mi nie pasowało, ale zgoda. Ale trzeci raz? Nie wierzę ci i tyle – nerwowo gestykuluje, dodając całej sytuacji dramaturgii. - Mam tego dość! Są dwie opcje. Albo kogoś masz i mnie zdradzasz, albo jesteś pedałem. Choć raz zachowaj się fair wobec mnie i odpowiedz na pytanie, bo to przestaje być zabawne!
Nie powiem jej prawdy, to zbyt ryzykowne. Lepiej skłamać. Czasem kłamstwo jest jedyną nadzieją i jedynym wyjściem.
- Przykro mi, Nat… Ja… zdradziłem cię. Proszę, daj mi wytłumaczyć – w środku czuję się jak śmieć. Może nie czuję do niej nic w relacjach damsko-męskich, ale jest niesamowitą przyjaciółką. Okłamywanie jej w ten sposób sprawia mi dużo bólu. Jej oczy momentalnie zachodzą łzami.
- Ty chuju. Z nami koniec – nie daje mi dokończyć, przerywając i pozostawiając mnie  w osłupieniu. – Nienawidzę cię -  wpatrujemy się w ciszy w siebie przez kilka chwil, aż nagle dzieje się coś, czego bym się nie spodziewał. Dziewczyna  z całej siły uderza mnie w twarz i wybiega z pokoju. Schowałem obolałą twarz w dłonie, po prostu dając jej odejść. Wiem, że na to zasłużyłem. Wyrządziłem krzywdę osobie, na której i tak mi zależało. Po raz kolejny udowodniłem, że jestem skończonym draniem, którego nie obchodzi nic więcej, tylko własne dobro. Witam w moim świecie…