poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Rozdział VIII

 
 
 
No i po ponad dwóch miesiącach mam dla was 8. rozdział :)
Po prostu zapraszam do czytania!
 
_____________________________________
 
 
 
Choć z drugiej strony… Czy można żywić uczucia do nowo poznanej osoby? Czy można chcieć spróbować z kimś być, patrząc przez pryzmat zaledwie dwóch spędzonych razem dni? Czy to nie jest za bardzo irracjonalne?
 
Gdy cię nie widzę, nie wzdycham, nie płaczę,
Nie tracę zmysłów, kiedy cię zobaczę;
Jednakże gdy cię długo nie oglądam,
Czegoś mi braknie, kogoś widzieć żądam;
I tęskniąc sobie zadaję pytanie:
Czy to jest przyjaźń? Czy to jest kochanie?
 
Każdy medal ma dwie strony. Zwątpienie i pewność. Nadzieję i lęk. Chęć próbowania, strach przed porażką. Czy przesadzam? Możliwe. Jednak to coś tkwi we mnie od zawsze. Obawa przed odrzuceniem. Czasami myślę, że wiem, dlaczego przyjmuję maski. Maskę chama. Maskę egoisty. Maskę egocentryka.  Bo to pozwala mi na udawanie kogoś, kim nie jestem i na ukrycie swoich prawdziwych cech. Gdybym się obnażył, mógłbym zostać zraniony.  A dobrze  wiem, co to znaczy cierpieć z miłości.
Nie chcę jednak o tym myśleć. Mam takie chwile, gdy przerażam sam siebie. A konkretniej gdy moje myśli i odczucia przejmują nade mną kontrolę i popadam w głębokie i życiowe refleksje. Co właśnie teraz nastąpiło. Cholera, stop. By to wszystko odeszło ponownie zamykam oczy i daję się ponieść urokowi polany. Po chwili otwieram je szeroko,  zadowolony z siebie, że pozbyłem się tych wszystkich niepokojących myśli. Jednocześnie przypomniał mi się film, który oglądałem kilka lat temu. „Stowarzyszenie umarłych poetów”. Słabo pamiętam fabułę, jednak gdy pomyślę o tej ekranizacji przed oczami mam jedno, bardzo widoczne hasło. Carpe diem. Chwytaj dzień. Jest piękna pogoda. Znajduję się w niesamowitym miejscu. Przede mną jest chłopak, który sprowadza mnie na lepszą drogę, wyzwala we mnie to, czego sam nie potrafiłem pokazać  i być może chciałbym być bliżej niego. Dlaczego więc nie spróbować? Wydaje mi się, że nie ma żadnych przeciwwskazań. Trzeba żyć chwilą. Uświadamiam sobie, że chyba przesadziłem  z obawami i wyolbrzymiłem znacząco sprawę. Mam po prostu dobrze się bawić z kolegą. Być może później z kimś więcej… O tym się przekonamy do końca dzisiejszego dnia.
Podnoszę się z ziemi, otrzepując spodnie z piasku. Podchodzę po cichu do Harry’ego, nie chcąc zakłócić jego własnego świata. Ponownie siadam, tym razem blisko chłopaka, delikatnie pukając go wskazującym palcem w ramię, by zorientował się, że jestem koło niego. On wzdryga się, dopiero mnie zauważył. Musiał naprawdę się rozmarzyć.
- Matko, ale odpłynąłem. To miejsce jest świetne. W swojej zwyczajności jest takie nadzwyczajne.
- Wiem co masz na myśli. Harry, chcesz popływać? Strasznie gorąco się zrobiło – nie, to wcale nie chodzi o to, że chciałbym zobaczyć jego ciało…
- Jasne – odpowiada z entuzjazmem. – Tylko że nie mamy strojów, mogłeś mnie uprzedzić, że będziemy ich potrzebować.
- Zapomniałem –  tłumaczę się. – Zawsze możesz kąpać się w ciuchach. Albo bez. Twój wybór – puszczam  mu oczko.
Obdarza mnie zadziornym uśmiechem i po chwili zrzuca z siebie koszulkę. Jako osoba uporządkowana – oczywiście składa ją w idealną kostkę i odkłada na kamieniu. Odwraca się ode mnie i ściąga rurki, powtarzając te same czynności, co przy T-shircie. Buty odkłada na bok i stoi przede mną w samych bokserkach w Spongeboba. Drugi raz w życiu mam możliwość oglądania jego ciała. I drugi raz mnie to tak cholernie podnieca…
- Dalej, Lou. Ja jestem już gotowy, a ty nadal jesteś ubrany. Chyba że się mnie wstydzisz…
- Kochanie, ja się niczego nie wstydzę – odpowiadam, chcąc zacząć z nim flirtować. W zasadzie dziwnie się czuję, bo nie jestem nawet pewien jego orientacji. Wiele rzeczy wskazuje na to, że jest gejem, ale jednak mogę się mylić. No ale kto, do cholery, przesiaduje w barach dla homoseksualistów, a tłumaczy się, że: „lubi obserwować ludzi”… I to daje mi nadzieję, że mam u niego jakieś szanse.
Ja – jako ten nieuporządkowany i nieogarnięty – zdjęte ubrania zwijam po prostu w kulkę i ciskam, gdzie popadnie. Mina Harry’ego w tym momencie jest nie do opisania.
- Nie mogę na to patrzeć, Louis. Chyba sobie żartujesz. Chcesz potem w tym chodzić? Wygląda jak wyjęte psu z pyska… - gromi mnie spojrzeniem i krok po kroku składa każdą rzecz. – Teraz możemy iść. I nie waż się więcej tak robić.
- Spokojnie, Hazza, nie przesadzaj – śmieję się z jego obsesji.
- O nie, kolego. Nie będziesz się ze mnie śmiał – wykrzykuje, udając obrażonego.
Po chwili rzuca się na mnie i z całych sił łapie mnie w pasie, chcąc wrzucić do wody. Próbuję mu się oprzeć,  wykręcam się, bo wiem, że woda będzie lodowata i należało by się z nią oswoić na początku. Mimo tego że jestem starszy i silniejszy, chłopak ma nade mną przewagę, gdyż jest wyższy. Dlatego podnosi mnie kilka centymetrów nad ziemię i wbiega jak najszybciej do jeziora, zrzuca mnie, a sam szybko się cofa i zaczyna chlapać z odległości. Lodowata woda konfrontuje się z moją rozgrzaną od słońca skórą, wywołując dreszcze.
- Tak chcesz się bawić? Proszę bardzo, będziesz tego żałować! – chcąc się zemścić na Harry’m, podbiegam do niego szybko, teraz to ja łapię go w pasie i zanurzam całego pod wodę. Przytrzymuje go chwilę pod powierzchnią i po chwili pozwalam mu się wydostać.
Oboje wybuchamy śmiechem, spoglądając na siebie. Wyglądamy tak samo idiotycznie. Obejmujemy się ramionami, trzęsąc z zimna, a mimo to nadal stoimy po pas w wodzie.
- Okej, chyba jesteśmy kwita – uśmiecha się i podaje mi rękę, jakby na zgodę. Chwytam ją, nasze drżące ręce łączą się.
No i znowu! Młodszy chłopak z całych sił ciągnie mnie za rękę i wyprowadza na głębszą część jeziora. Gdy on ledwo utrzymuje się na palcach, ja już tracę grunt. Znowu zaczynamy zachowywać się jak dzieci, chlapiąc się, podtapiając. Po kilku minutach przywykliśmy już do temperatury, więc nie spieszy nam się wychodzić. Mimo że rozgrzaliśmy się już i tak nie przerywamy naszej zabawy. Harry ma przewagę przez swój wzrost, przez co częściej to ja ląduję pod wodą. Gdy po raz kolejny moja twarz zderza się z zimną taflą i dobiega mnie śmiech Stylesa, ponownie chcę się zemścić. Zaskakuję go i od tyłu uczepiam się jego ramion, wskakując na barana. Dłońmi zakrywam mu oczy i sprowadzam nas pod wodę. Po chwili przestaję myśleć o tym w kategorii naszego dziecinnego zajęcia, a w głowie pojawiają mi się myśli o tym, jak blisko jesteśmy. Moje nogi są oplecione wokół jego twardej i wyrzeźbionej klatki piersiowej. Rękoma obejmuję jego szyję, by móc się utrzymać. Jest… idealnie. W tym momencie przestaję kierować się mózgiem, a bardziej myślę swoją męskością. Jesteśmy tak blisko. To wszystko jest tak namacalne, cielesne… Wypływamy na powierzchnię, przemieszczamy się bliżej brzegu, jednak nadal kurczowo trzymam się Harry’ego. To ta chwila. Jeśli coś ma się wydarzyć – to tu i teraz. Wykonuję obrót, ciągle go obejmując, tak, żeby być przodem do niego. Nadal oplatam go ramionami i krzyżuję nogi  na wysokości jego odcinka lędźwiowego. On delikatnie podtrzymuje mnie, kładąc swoje dłonie na moje łopatki. Śmiejemy się dalej z naszych wygłupów, jednak w mojej głowie dalej siedzi to cholerne pragnienie. Nie wierzę w to, co robię, ale to silniejsze ode mnie.  Spoglądam w jego oczy, on to odwzajemnia. Cholera, raz się żyje. Wpijam się w jego usta tak szybko, że  nawet nie zdążył zareagować. Są… cudowne. Miękkie w dotyku, pełne i w dodatku dobrze smakują. Pogłębiam pocałunek wsuwając język przez jego rozchylone wargi. On odwzajemnia to. Ogarnia mnie wielka euforia, buzują we mnie endorfiny. O ile to możliwe, to jesteśmy jeszcze bliżej.      Przyciska mnie do swojej klatki piersiowej, błądząc rękoma po mojej szyi, łopatkach, karku. Ja wplatam dłonie w jego mokre włosy, nie dając szansy na odseparowanie naszych twarzy. Jesteśmy siebie tak samo spragnieni. Nasze wargi nie rozłączają się nawet na chwilę . Brniemy dalej w tym pocałunku. Nie odrywając się od siebie, przemieszczamy się, by woda sięgała nam mniej więcej do pasa. Rozwiązuję nogi i zeskakuję z Harry’ego, nadal z całych sił go obejmując. Przez to jednak na chwilę odrywamy usta, wymieniamy przelotne spojrzenie, po czym ponownie się na siebie rzucamy. To pocałunek pełen pasji, namiętności. Jakbyśmy czekali na to od pierwszego (niefortunnego) spotkania. Nasze usta są jakby dla siebie stworzone. Spędzamy tak kolejne kilka minut, zupełnie tracąc poczucie czasu. Gdy w końcu odrywamy się od siebie, przejeżdżam lekko językiem po dolnej wardze chłopaka, wzbudzając w nim gęsią skórkę. Spoglądamy sobie w oczy, uśmiechając się. Harry wygląda teraz naprawdę seksownie. Gęste włosy są całkowicie potargane, w oczach widać iskierki radości i  do tego ma zaczerwienione usta od naszych namiętnych pocałunków.
- Wow – wyszeptuje do mnie po chwili. – To był mój pierwszy pocałunek i chyba właśnie zdałem sobie sprawę, jak wiele traciłem – mówi z charakterystyczną dla siebie szczerością.
Pierwszy pocałunek? On chyba sobie żartuje.  To było tak niesamowite. Kto by pomyślał, że TAK całuje nowicjusz?!
- Może i pierwszy, ale zdecydowanie nie ostatni – odpowiadam i ponownie kieruję się w stronę jego ust.
 
_____________________________________
 
No i po siedmiu rozdziałach w końcu doczekaliście się Larry'ego :3
* wiersz: Adam Mickiewicz "Niepewność" 

sobota, 15 czerwca 2013

Rozdział VII




Po dłuższej przewie wracam z kolejnym rozdziałem. ;3
 
_____________________________________
 
 
Czuję, że ktoś lekko szarpie mnie za ramię. Z lekceważeniem szepczę kilka słów, że chcę spać i obracam się na drugi bok, nadal nie otwierając oczu. Jednak po chwili, gdy przez nieustanne próby wybudzenia mnie, odzyskuję powoli świadomość, przypominam sobie wydarzenia z wczorajszego dnia. Krok po kroku odtwarzam w pamięci każdy najmniejszy szczegół. Wspomnienia są  najróżniejsze. Radosne, smutne, wesołe, refleksyjne, jednak zawsze pojawia się jeden element. Harry. Nadal nie wierzę, że zaledwie po dobie spędzonej z chłopakiem, tak bardzo zmieniłem o nim zdanie. Uśmiecham się pod nosem sam do siebie i w końcu otwieram oczy.
- Spokojnie, bo ramię mi urwiesz – mówię na dzień dobry młodszemu.
- Już miałem wątpliwości, czy kiedykolwiek się wybudzisz. A tak w ogóle to dzień dobry – odpowiada z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Cholera, nie znoszę tego. Może to idiotyczne, ale nie widzę sensu w mówieniu: „dzień dobry” rano. Po pierwsze: poszliśmy spać późno, więc, powiedzmy, że nie widzieliśmy się tylko kilka godzin. Po drugie: spędzaliśmy ten czas praktycznie razem, leżąc koło siebie na jednym łóżku – po chwili uświadamiam sobie sens tych słów i żeby nie zrobiło się niezręcznie szybko kontynuuję. – Po prostu byliśmy w jednym pomieszczeniu i nie żegnaliśmy się, no i gdzie tu  jest sens w tym pieprzonym witaniu się rano?
-  Ciekawe zdanie, Lou – chłopak zaczyna się cicho śmiać. – Ale słuchaj, nie przyszło ci do głowy coś zwane kulturą osobistą i grzecznością? – widząc mój grymas na twarzy Harry ponownie wybucha śmiechem. – Twoja mimika mówi sama za siebie, nie drążmy już tematu.
Rozmawiamy jeszcze kilka minut, po czym ubieramy się. Ponownie proszę młodszego o jakiś T-shirt dla mnie. Tym razem daje mi sportową czerwoną koszulkę. Sam zakłada czarno-białą koszulę. Schodzimy na dół.
- A gdzie twoja ciocia? Mam zacząć się ukrywać? – momentalnie przypominam sobie o wczorajszym zakradaniu się. Dziwi mnie, że chodzimy sobie zwyczajnie po domu, a nie zakradamy się niczym Bond, jak poprzedniego wieczora.
- Lou, przestań z tego żartować. Myślisz, że pozwoliłbym ci tu tak hałasować, gdyby ona tu była? Spokojnie, ma dzisiaj poranną zmianę. Jest lekarzem, wyszła jakąś godzinę temu z domu. Masz szczęście, bo normalnie zaczyna o szóstej i wtedy byłoby kiepsko z tobą.
- Czekaj. Jeszcze raz. O szóstej? Czyli dzisiaj szła na piątą? Przepraszam bardzo, ale która, cholera jasna, jest godzina?!
- No jest dwadzieścia po szóstej.
- Harry, zaraz będziesz kulawy. Ogłupiałeś? Czyli jakby zliczyć te wszystkie czynności to obudziłeś mnie o bladym świcie. Zabrałeś mi kilka godzin jednej z moich ulubionych czynności.  Masz przesrane.
Ze śmiechem rzucam się na chłopaka, wyzywając go, że kocham spać i jakie zło uczynił, odbierając mi cenne godziny odpoczynku. On zwinnie mnie omija i zaczyna uciekać. Biegnę za nim, nie zważając na to, że właśnie zwaliłem miskę ze stołu i porozsuwałem krzesła. Na nic nie zważamy. Czujemy się swobodnie, gonimy się po całym domu niczym dzieci. Po jakiś dziesięciu minutach zabawy i krzyku, w końcu udaje mi się dopaść Stylesa. Z impetem wskakuję mu na barana. On, nie spodziewając się tego, nie jest w stanie unieść mojego ciężaru i lądujemy na ziemi. Śmiejąc się, leżymy na podłodze przez dobrych kilka minut. Dawno nie czułem się tak… wyzwolony? To miłe uczucie cieszyć się z małych rzeczy.
- Okej, koniec. Tym razem ujdzie ci na sucho, dzieciaku. Ale w zamian za to liczę na dobre śniadanie – podnoszę się i pomagam wstać mojemu towarzyszowi.
Kierujemy się w ciszy w stronę kuchni, po drodze naprawiając wyrządzone szkody – poprzesuwane meble, poduszki. Uświadamiam sobie coś. Te kilkanaście godzin z nim sprawiły, że czuję się naprawdę dobrze. Jakby cząstka tego nieodpartego uroku i optymizmu spłynęła na mnie przez przebywanie z Harrym. Zdecydowanie nie chcę wracać do swojej szarej codzienności pozbawionej swobody i szczęścia. Dlaczego by nie przedłużyć mojej radości?
- Jakie masz dzisiaj lekcje? – ni stąd, ni zowąd pytam go.
- Daj mi pomyśleć… - przeczesuje opadające na twarz loki i zastanawia się moment. – Dwa angielskie, biologię, chemię i dwie matematyki.
- Okej. Czyli nieważne. To co dzisiaj robimy?
- Lou… nie mogę tak. Może to i głupie, ale nigdy nie wagarowałem. Boję się konsekwencji.
- Harry, gdybyś tylko zobaczył moją frekwencję… A jak widać nie wyrzucili mnie i żyję spokojnie, więc co tobie – dobremu i nienagannemu uczniowi – może zrobić jeden nieusprawiedliwiony dzień. Pomyślmy. Racja, nic. To co?
- Sam nie wiem…
- Idziemy. Postanowione. Kto by pomyślał. Wzorowy uczeń i od razu dał się namówić. Schodzisz na złą drogę, mały.
- Nie schodzę, tylko ty mnie na nią sprowadzasz – odpowiada, uśmiechając się.
Przekomarzamy się kilka kolejnych minut, jedząc śniadanie. Temu chłopakowi naprawdę nie można nic zarzucić. Oprócz wszystkich jego zalet, które już poznałem, przed chwilą ujawniła się kolejna. Świetny z niego kucharz – to też można by dopisać do długiej listy. Uszykował nam jajecznicę z boczkiem, pomidorem i cebulą oraz tosty. Kto by pomyślał, że tak prosty posiłek może być zarazem tak smaczny. Po małej uczcie robimy porządek w kuchni i jesteśmy już gotowi do wyjścia.
Harry zamyka masywne drzwi, a ja w tym czasie przyglądam się oryginalnej zabudowie domu, gdyż wczoraj nie miałem na to czasu. Jestem pod takim samym, jak jeszcze nie większym, wrażeniem, co wczoraj.
- Robi wrażenie, co? – w odpowiedzi kiwam głową z aprobatą. – Okej, jestem już gotowy, to co robimy? Dzisiaj ty ustalasz plan dnia!
- Wczoraj ty pokazałeś mi kilka świetnych miejsc, dzisiaj  ja chciałbym, żebyś zobaczył, gdzie spędzałem czas jak tylko przeprowadziłem się do Londynu i nie znałem nikogo. Pogoda nam sprzyja, więc może być ciekawie. Tylko musisz się uzbroić w cierpliwość. Podróż zajmie nam z dwie godziny i musimy iść na pociąg. Zainteresowany?
- Jasne. I spokojnie, w przeciwieństwie do ciebie jestem cierpliwą osobą, więc nie robi mi to problemu.
Po spędzeniu stu dwudziestu minut w podróży faktycznie można by stwierdzić, że Harry jest niezwykle cierpliwą osobą. Można by też dodać to tego, że jest zdecydowanym przeciwieństwem mnie, a to tylko kolejna cecha, która utwierdza w tym przekonaniu. On całą podróż spędził, podziwiając widoki za oknem. Zamykał oczy, rozmarzał się z uśmiechem na twarzy. Ja natomiast, mimo że to moim pomysłem była ta wycieczka i nie pierwszy raz odtwarzałem tę trasę, nie mogłem usiedzieć na miejscu. Chodziłem między wagonami, bawiłem się komórką, rozmawiałem z przypadkowymi ludźmi, próbowałem zasnąć. Czyli jak pięciolatek, który nie potrafi usiedzieć dłużej niż piętnaście minut na miejscu. Kto wie, może Harry ma racje i w każdym z nas tkwi coś charakterystycznego dla dziecka. Mimo mojej „męki” ostatecznie dotarliśmy na miejsce bez żadnych przeszkód.
Od mojego miejsca dzieliło nas od stacji kolejowej tylko dwadzieścia minut szybkiego marszu. Widziałem, że młodszy chłopak, idący koło mnie, jest bardzo ciekawy co chciałbym mu pokazać. Nie jest to w zasadzie nic nadzwyczajnego. Czasami nie chodzi o miejsce, ale o wspomnienia i wydarzenia z nim związane. To one czynią je wyjątkowym. Dla mnie czymś takim była niewielka polana, znajdująca się za lasem, więc niewielu ludzi wiedziało o jej istnieniu. Przy zachodniej części polany znajdował się mały staw z pomostem. Moim ulubionym zajęciem było wchodzenie na najdalej wysunięty punkt, zamykanie oczu. Wsłuchiwałem się w szum wody, szelest wierzb płaczących, które otaczały polanę. To pozwalało mi zapomnieć. O wszystkich problemach, słabościach. Cieszyłem się chwilą, czerpiąc jak najwięcej z tego pięknego miejsca. Zawsze czas spędzałem tam sam. Ta zielona kraina była moją ucieczką od rzeczywistości, nie dzieliłem się pięknem tego miejsca, uspokajającym szumem drzew, kojącą chłodną wodą z nikim innym. Jednak mam przeczucie, że Harry nie zaburzy mi tej  aury. Po wczorajszym dniu, jego przejmującej  historii, która się ze mną podzielił,  czuję, że i ja chciałbym się z nim podzielić czymś, co jest tylko moje. Udostępnić i mu to miejsce, by mógł zmagać się ze swoimi demonami przyszłości, rozmyślać, ale też marzyć o lepszym jutrze w tym miejscu. Zasługuje na to.
Gdy w końcu doszliśmy, Harry nie wypowiedział ani słowa. Odstąpił mnie i sam zaczął krążyć po polanie, obserwując szczegółowo wszystkie elementy. Ostatecznie usiadł na brzegu stawku, przejeżdżając palcami po  lustrzanej  tafli wody. Odwrócił się do mnie z uśmiechem.
- Dziękuję, Lou. Cieszę się, że dałeś mi szansę i otworzyłeś się na mnie. Wiem, że to twoje wyjątkowe miejsce i podejrzewam, że nie często zabierałeś tutaj swoich znajomych…
- Nigdy nikogo tu nie zabrałem, Hazz – wciąłem się mu w wypowiedź, jednak chciałem, żeby wiedział, że to on właśnie jest pierwszą osobą, z którą podzieliłem się tym miejscem.
- Tym bardziej dziękuję. Jest naprawdę pięknie. Dobrze, że mnie tu zabrałeś.
W odpowiedzi skinąłem głową i uśmiechnąłem się lekko. Nie potrzebne były żadne słowa. On zrozumiał.
Towarzyszyła nam piękna pogoda. Nadal obserwowałem Harry’ego spod drzewa. Gorące promienie słoneczne padały na twarz chłopaka, rzucając cienie na jego ciemnobrązowe włosy. Szczupłe dłonie nadal moczył w wodzie. Sprawiało mu to przyjemność. Mam wrażenie, że faktycznie zatracił się i zapomniał, że jestem tu razem z nim. Jakby był teraz sam ze swoim światem. Wyglądał naprawdę świetnie… Cholera, o czym ja myślę. To nie pierwszy raz, kiedy patrzę na chłopaka z podziwem? Czy można to tak nazwać? Sądzę, że tak. Z podziwem, ale też z chęcią zbliżenia się do niego. Z reguły korciłem się za to w myślach. Ale w końcu to tak jak zwykły facet ogląda się za ładną dziewczyną na ulicy. Tak i ja – gej – oglądam się za przystojnym chłopakiem. Nigdy jednak nie dopuszczałem do siebie tej myśli, że on faktycznie mi się podoba. Że chciałbym z nim spróbować. Przeraża mnie sama myśl o tym, bo przypominam sobie o moim początkowym i lekceważącym stosunku do młodszego. Jednak każdy po czasie uświadamia sobie, że popełnił błąd. Co może się stać, gdybym zbliżył się do niego? No właśnie. Nic złego nie przychodzi mi do głowy. Czy warto zaryzykować? Chyba tak. Może on pozwoli mi żyć takim życiem, o jakim zawsze po cichu marzyłem.


poniedziałek, 13 maja 2013

Rozdział VI

 
 
 
Hej! Minęło sześć dni i mam dla was kolejny rozdział. Dosyć szybko, ale to dlatego, że potem będzie mała przerwa. Mam strasznie dużo zajęć teraz, wystawiają proponowane oceny i za kilka dni mam bierzmowanie, więc próby się ciągną. No i (uwaga, uwaga!) jutro mam urodziny. Będę tak bardzo słit sixtin. :3 Więc sami widzicie, że czasu nie ma za wiele. Przerwa nie potrwa długo.
 
___________________________________________
 
 
 
- Przyniosłem ci ubranie, zobacz, czy może być? – wchodzi do pokoju i rzuca we mnie luźną czerwono-zieloną koszulką i parą spodni. Na szczęście nie wspomina nic o zaistniałej przed chwilą sytuacji.
- Jasne, będzie dobre – odpowiadam i nie wychodząc z pokoju, tylko obracając się od Harry’ego bokiem, rozbieram się. Wiem, że moje zachowanie jest prowokujące i zrobiłem to celowo. Dużo ćwiczę i uprawiam siatkówkę, więc zdecydowanie nie muszę wstydzić się swojego ciała. Skoro ja obserwowałem go, chcę by i on patrzył na mnie. Jakby to miało wyrównać mój spokój i pewność, że nie podoba mi się on i nie pociąga mnie. Udało się, cel został osiągnięty, bowiem widzę kątem oka, że młodszy zerka na mnie cały czas. Po chwili jestem już ubrany w kolorową koszulkę i czarne jeansy, które ciasno opinają moje nogi. Mam nawet wrażenie, że aż za ciasno. Ale z tym już nic nie zrobię. Hazz jest młodszy, więc i jego wymiary są nieco inne. Ten jeden wieczór się przemęczę.
Jeszcze raz rozglądam się po pokoju, co przypomina mi, że chciałem zapytać o zdjęcia i napis.
- Harry, mam pytanie. O co chodzi z tym napisem i kto jest na zdjęciach? – pytam, wskazując na ścianę.
- Może najpierw usiądźmy, proszę rozgość się – pokazuje mi miejsce na łóżku. Siadam posłusznie, po chwili dołącza do mnie chłopak. Otwiera paczkę chipsów, kładąc paczkę między nami. – Częstuj się. A teraz odpowiadając na twoje pytanie… To moja rodzina. Nie trudno było zgadnąć, ale wiem, że nie o to chciałeś zapytać. Boisz się, że na to właściwe pytanie, które siedzi ci w głowie odkąd tylko zobaczyłeś ten kolaż, pojawi się trudna odpowiedź. I właśnie tak jest, bo moje życie nie było nigdy usłane różami. Niewiele osób jednak  wie coś na ten temat, lecz ufam ci, więc opowiem tę historię, jeśli chcesz posłuchać.
Harry znowu mnie przejrzał. To prawda, wiem, kto jest na tych zdjęciach, jednak ciekawi mnie dlaczego są to zdjęcia wyłącznie z młodości, ale też… dlaczego jesteśmy w domu jego ciotki. Odpowiedzi na to pytanie boję się najbardziej. Mam wrażenie, że ten chłopak wiele przeszedł. Nie wiem, co mną kieruje, ale chciałbym dodać mu jakoś odwagi i pewności, że może się podzielić swoim życiem ze mną. Kładę dłoń na jego udo, a drugą ręką delikatnie go obejmuję. Tym małym gestem daję mu wsparcie.
- Chcę. I dziękuję, że dałeś mi drugą szansę po moim wcześniejszym zachowaniu. Możesz mi ufać.
- Na pewno kojarzysz wydarzenia z jedenastego września dwutysięcznego pierwszego roku… Mieszkałem wtedy w Nowym Jorku, tam właśnie był mój rodzinny dom. Czasami jedna prosta, ale niewłaściwa decyzja może spowodować wielką lawinę skutków.  Rodzice mięli rocznice ślubu. Chcieli wziąć wolne i spędzić ten czas razem, ciesząc się swoim związkiem. Jednak stwierdzili, że pójdą do pracy, by nie nagrabić sobie u szefa. Prosta i codzienna decyzja, czyż nie? Ale jednak to tylko   pozornie te małe wybory są nieznaczące. Tak też było w moim przypadku. Zwykły dzień, jak każdy inny. Miałem sześć lat i zostałem w domu z gosposią. Rodzice musieli załatwić coś ważnego, nie dowiedziałem się i już nigdy się nie dowiem, co to było,  w World Trade Center, przed pójściem do biura. Gdyby zrobili  to dzień wcześniej… Gdyby zostali w domu, tak jak miało być na początku... - chłopak przerywa na chwilę, próbując opanować emocje. Mnie samego przechodzi dreszcz. Nie potrafię nawet zrozumieć, jak wielkie piekło przeszedł już jako dziecko. – Przepraszam, już mogę mówić dalej. Potrzebowałem chwili… - w pokoju ponownie zachodzi martwa ciza. Tykanie wskazówek zegara, odłosy naszych oddechów i przyspieszone bicie serca jedynie ją zakłócaja. -  Zginęli. Razem z innymi, ponad dwoma tysiącami, ludźmi. Nie będę ci opowiadał szczegółów, bo to boli. Za bardzo... I to jest odpowiedź na twoje właściwe pytanie, Lou. Mieszkam w Londynie z ciocią, bo całe moje życie w Nowym Jorku padło w gruzach wraz z upadkiem tej ogromnej budowli. Byłem jedynakiem. Jedyną chętną osobą do przygarnięcia zdruzgotanego sześcioletniego dziecka była mieszkająca tutaj siostra mojego taty -  Carrie.  Stąd te zdjęcia i napis. Żebym pamiętał, że niezależnie od tego co się stało, że mam jeszcze wspomnienia związane z moimi rodzicami, które pozostaną ze mną na zawsze i tego nikt nie jest w stanie mi odebrać – jego głos zaczął się łamać, wiedziałem, ile go to kosztuje. Gestem pokazałem mu, że nie musi nic więcej mówić, że rozumiem to wszystko.
- Cierpienie wymaga więcej odwagi niż śmierć, Harry.*  Oni byliby z ciebie dumni.
Czasem i  słowa są za słabe, by wyrazić uczucia lub po prostu nie umiemy dopowiedzieć nic, co mogłoby pomóc. Wtedy liczą się czyny.
Spojrzałem w oczy Harry’ego, które były jakby zaszklone, przez zbierające się w nich łzy. Odgarnąłem włosy z jego twarzy i usiadłem mu na kolanach, po czym przytuliłem go. Było to szczere. Z całego serca pragnąłem w tym uścisku przelać moje współczucie i zrozumienie i jednocześnie podziw, że po tym, co go spotkało, potrafi być tak dobrą i optymistyczną osobą. Chłopak oparł twarz o moje ramiona, na których poczułem jego łzy. Umocniłem jeszcze bardziej uścisk, zbliżając go do siebie.  Poczułem też jego ciepłe dłonie na moich barkach. To nie było fizyczne pod żadnym względem. Nie liczył się nasz dotyk. Liczyło się to, co przez ten czyn nim przekazuję. Mimo wielkiej guli w moim gardle, wiedziałem, że muszę coś jeszcze powiedzieć. Chcę, żeby on to wiedział.
- Harry… - mój głos też zaczął się lekko łamać, więc wydusiłem z siebie tylko cichy szept skierowany prosto do jego ucha. – Przykro mi. Za wszystko. Żałuję każdego złego słowa na twój temat. Po tym co przeszedłeś… Jesteś naprawdę dzielny. Rodzice byliby z ciebie dumni – powtarzam to zdanie po raz kolejny, ponieważ wiem, że to, co sobą reprezentuje Harry - jego wartości moralne, wzorce i zachowanie, sprawiłoby, że duma by ich roznosiła. Naprawdę nie potrafię powiedzieć nic więcej. Ponownie wtulam się w niego, dodając mu otuchy. On w podziękowaniu kiwa głową i przerwa na moment nasz uścisk. Nadal jednak siedzę na jego kolanach. Spogląda  mi w oczy, tym samym przekazując wszystkie uczucia nim targające. Moja dłoń kieruje  się ku jego twarzy. Opuszkami palców gładzę  jego mokre od łez policzki. Teraz, patrząc w jego oczy, nie mogę inaczej postąpić. Zbliżam swoją twarz do jego. Dzielą nas tylko milimetry. Po chwili całuję go czule w policzek. Moje usta lekko dotykają jego wilgotnej od płaczu skóry. Przez ten mały gest okazuję moje wsparcie. W odpowiedzi dostaję uśmiech. To  dziwne zjawisko – uśmiech przez łzy. Kojarzy mi się z nadzieją. Że było źle, naprawdę źle, ale w ciemnym tunelu pojawił się promyk światła, który wskazuje, że nie może być gorzej, lecz tylko lepiej. Dlaczego? Ponieważ są osoby, dzięki którym nie liczy się to, co smutne, a jedynie to, co dobre i pełne nadziei na lepsze jutro.
Podejrzewam, że wszystkie wydarzenia z dzisiejszego dnia, ale też usłyszana przed chwilą historia wpłynęły na to, jak bardzo jestem zmęczony. Nadal wtulony w Harry’ego zamykam oczy, powoli odpływając w krainę snów. Tuż przed zaśnięciem mam wrażenie, że słyszę cichy szept: „dziękuję”.
_____________________________________
 
* cytat Napoleon Bonaparte

wtorek, 7 maja 2013

Rozdział V



Bez zbędnych słów. Po prostu zapraszam do czytania kolejnej części. :)
 
____________________________________
 
 
 
Przez chwilkę spogląda na mnie tak, jakby wiedział, że to przenocowanie jest także włączone w nasze spotkanie. Odgarnia niesfornego loka z czoła i odpowiada.
- Czemu nie. Tylko będziesz musiał być bardzo cicho, ciocia nie pozwoliłaby mi na to, jutro w końcu szkoła. Ale spokojnie, będziemy niczym w agenci Mission Impossible! Damy radę! – entuzjastycznie wyciąga rękę, chcąc przybić ze mną „piątkę”. Reagując na jego dziecinne zachowanie, wywracam oczami. Jednak nie ze złości czy zażenowania. W jego przypadku jest to bardziej schematyczne zachowanie. Ma on swobodę bycia sobą i zachowywania się w ten określony, czasami właśnie dziecinny, sposób. I w jego przypadku jest to naprawdę… urocze.
- Dzięki. To co, już późno, zbieramy się? – pytam się, mając nadzieję, że się zgodzi, bo od wygłupów w fontannie jest mi cholernie zimno. Ma najwidoczniej takie same odczucia, bo od razu potakuje głową i wskazuje mi, w którą stronę będziemy się kierować.
Zerkam ukradkiem na zegarek – dochodzi już do dwudziestej pierwszej trzydzieści. Nie wierzę, że spędziliśmy ze sobą tyle czasu. I to w dodatku z mojej inicjatywy. Ten dzień zaczął się okropnie, ale potem, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, wszystko obróciło się o trzysta sześćdziesiąt stopni. I jest, było,  i czuję, że będzie, wspaniale. Czasami zaskakujące jest to jak bardzo pozory mogą mylić. Tak na pewno było w naszym przypadku. Gdy myślałem o Harry’m, moje pierwsze skojarzenia przychodzące na myśl to: dziecko, idiota, dziwak. Może i ma coś z tego w sobie, ale chyba w tym dobrym znaczeniu. Teraz, po spędzonych kilku godzinach i wstępnym poznaniu,  zdefiniowałbym go bardziej jako: ciekawą, wyróżniającą się osobę o usposobieniu typowego optymisty. Ciekawe, co on myślał o mnie… Podejrzewam, że miał mnie (i słusznie, bo taki właśnie jestem) za zadufanego w sobie chama.
- O czym myślisz, Louie? – przerywa ciszę i jednocześnie moje przemyślania, zadając to pytanie.
- Właściwie… to myślę o tym, co ty sądzisz o mnie. Przyznaj szczerze, bez ogródek, jakie słowa według ciebie najtrafniej by mnie określiły? – dziwię się, że wypowiedziałem to pytanie na głos. Mimo że  boję się usłyszeć wiele obelg z ust młodszego chłopaka, to jednocześnie chciałbym poznać jego myśli na mój temat.
- Daj mi pomyśleć – bierze głęboki oddech i na jego twarzy pojawia się mina, która wskazuje na to, że naprawdę analizuję całą sytuację. Po tym wiem, że jego odpowiedź będzie szczera. – Nie obrażaj się na mnie, ale sądzę, że jesteś wielkim tchórzem.
- Serio? – odpowiadam ze zdziwieniem. Spodziewałbym się wszelkich ostrych słów od narcyza po chuja bez uczuć, ale nie tego. – Dlaczego tak uważasz?
- Ja nie uważam tak, ja to wiem i to jest prawda. Pomyśl, Lou i zajrzyj choć raz w głąb siebie – odczekuje kilka sekund, zanim zaczyna kontynuować. – Widzisz to? Jesteś tchórzem, może i sprawiasz wiele innych pozorów, maskujesz się, ale tak naprawdę boisz się. Boisz się wielu rzeczy; bycia sobą, ujawnienia się, słusznego postępowania, wybierania dobra. A nie musi tak być, dobrze o tym wiesz.
Dosłownie mnie zamurowało. Nie wiem, co odpowiedzieć. To co powiedział Harry trafiło do mnie. To nie tak, że to wielkie zaskoczenie, bo w duchu faktycznie o tym wiedziałem. Ale pierwszy raz ktoś mi o wypowiedział to wszystko w twarz. Co innego myśleć tak o samym sobie, a co innego gdy inny człowiek też tak uważa i mówi o tym bez oporów. Chłopak chyba zauważył, że jego opinia w pewnym stopniu mnie poruszyła i nie wiem, jak na nią zareagować  w jego obecności.
- Nie musisz nic mówić i nie musisz się bać. Obiecaj mi, że spróbujesz się otworzyć? Tak jak dzisiaj, przy mnie – spogląda mi w oczy i kładzie dłoń na ramieniu.
- Obiecuję – odwzajemniam spojrzenie i uśmiecham się. Chcę, by to były szczere słowa.
***
Po dosyć długiej przejażdżce metrem, jesteśmy w końcu na miejscu.  Nie mam zielonego pojęcia, jaka to jest dzielnica Londynu. Podejrzewam jednak, że musimy się znajdować niedaleko naszego liceum, skoro spotkałem Stylesa po drodze do niego. Tak, moja wiedza o tym mieście i orientacja w terenie są żałosne.
Przede mną rozpościera się niewielki dwupiętrowy dom. Wyróżnia się od innych w okolicy ciekawą zabudową oraz pięknym i zadbanym ogródkiem przy bocznej ścianie. Posadzone są tam hortensje. Jest ich naprawdę dużo. Prawie cały obszar usłany jest tymi barwnymi kwiatami. Wygląda to wręcz bajkowo. Dach jest zbudowany z czerwonej cegły – co nadaje mu klasyczny wygląd. Uwagę przykuwają jednak ozdoby na ścianach budynku. Na pokrytym beżową farbą murze widnieją namalowane folklorystyczne wzory. Po tak interesującym zewnętrznym wystroju, ciekawi mnie jego wnętrze.
- Teraz tak, plan jest następujący. Pójdziesz ze mną aż do drzwi wejściowych wtedy ja wejdę do środka, zorientuję się gdzie jest  i zagadam ciocię, a ty w tym czasie wbiegasz prosto na górę – drugie drzwi od lewej. Trafisz bez problemu, bo oprócz mojego pokoju znajdują się tam tylko dwa inne pomieszczenia: łazienka i garderoba. Musisz być cicho i skradać się niczym James Bond.
- Hazz, spokojnie. My nie włamujemy się do banku, nie bój się – odpowiadam, serdecznie śmiejąc się z jego postawy. Wtedy on piorunuje mnie swoim spojrzeniem. – Okej, dobrze! Zrobię wszystko, co rozkażesz, szefie – specjalnie akcentuję ostatnie słowo, nadal uśmiechając się.
 Tym razem chłopak nie reaguje, tylko zgodnie z „planem” wchodzi na górę, witając się z ciocią. Niestety, jeśli mam być niezauważony, nie będę miał okazji przyjrzeć się uważnie zabudowie, ale trudno, może innym razem się uda.  Nie znam jego rodziny, więc lepiej faktycznie po prostu pobiegnę na górę i schowam się w jego pokoju. Czekam jeszcze kilka sekund, po czym szybkim krokiem kieruję się od razu na pierwsze piętro. Bez problemu znajduję jego pokój. Cicho uchylam drzwi i wchodzę do środka.
Spodziewałem się bałaganu, jak to w przeciętnym pokoju nastoletniego chłopaka, do którego wpada ktoś bez zapowiedzi. Jednak myliłem się. W końcu Harry nie jest przeciętny, więc i jego pokój taki nie jest. Pomieszczenie nie należy do największych, ale przez odpowiedni rozkład mebli, sprawia inne wrażenie. Pod oknem mieści się  mahoniowe biurko, a  na nim laptop, poukładane podręczniki szkolne i kilka innych rzeczy. Na lewo stoją dwa wielkie regały. Jeden w całości w książkach, drugi w płytach. Podchodzę bliżej z zaciekawieniem. Literatura czytana przez chłopaka to głównie klasyka kryminału. Posiada on znaczną kolekcję powieści Arthura Conana Doyle’a oraz Agathy Christie, ale też horrory Stephena Kinga nie są mu obce.  Jeżeli chodzi o muzykę, na półkach dominują najróżniejsze zespoły, jednak przeważają głównie rockowe i alternatywne. Udało mi się dostrzec najwięcej płyt Nirvany, The Kooks, Green Day i Pink Floyd. Ma on bardzo dobry gust. Poziom niżej dostrzegam też zakurzony gramofon, a przy nim kilka płyt kompaktowych.  Przy drzwiach pod ścianą znajduje się duże łóżko z bordowo-granatową narzutą i kilkoma porozrzucanymi poduszkami.  Nad nim widnieje wiele zdjęć… podejrzewam, że rodzinnych. To jeden wielki kolaż, na którym udało mi się rozpoznać Harry’ego jeszcze jako dziecko w najróżniejszych sytuacjach. Tuż pod sufitem, na ciemnej ścianie, widnieje ledwie dostrzegalny czerwony napis. By go przeczytać, ściągam buty i wchodzę na łóżko. Hasło głosi: „Można oczy zamknąć na rzeczywistość, ale nie na wspomnienia.” Trzeba przyznać, zaintrygowały mnie te słowa, będę musiał spytać Hazzę o niego. Właśnie w tym momencie drzwi pokoju otwierają i się i wchodzi przez nie chłopak z butelką Pepsi, paczką  czekoladowych i marchewkowych ciastek w ręce oraz chipsami paprykowymi, które utrzymuje podbródkiem. Cholera, to moje ulubione. Mamy podobny gust nawet w jedzeniu.  Zeskakuję pośpiesznie z łóżka, by zamknąć za nim drzwi i wziąć od niego butelkę, zanim się przewróci z tym wszystkim i narobi hałasu. Rozkładamy wszystko na biurku, składając podręczniki w kąt.
- Pozwolisz, że się przebiorę, bo jeszcze do końca nie wysuszyły mi się ubrania. Ty tu zostań, ale jak chcesz mogę ci przynieść jakiś większy T-shirt.
- Jasne, dzięki, no i zgodnie z planem będę cicho jak mysz – odpowiadam, żartując i puszczam do niego oczko.
On tylko kręci głową i wychodzi do pokoju, jednak nie zamyka drzwi. Garderoba znajduje się dokładnie naprzeciwko, więc kątem oka widzę jego sylwetkę. Siadam na łóżko i po prostu patrzę na niego. Wspina się na palce, chcąc wyciągnąć z górnej szafki nowe ubranie. Znajduje to, czego szukał i po chwili zaczyna się rozbierać. Nie powinienem tego robić, jednak nie mogę oderwać od niego oczu… Zdejmuje swoją koszulę, prezentując dobrze zbudowane ciało. Jego klatka piersiowa unosi się przy każdym oddechu, a mięśnie lekko napinają się. Wygląda tak bardzo seksownie… Zaczyna rozpinać spodnie, zsuwając je powoli. Stoi praktycznie pół nagi – jedynie czarne bokserki zasłaniają dolną część ciała. Składa ubrania w kostkę i odkłada gdzieś na bok. Ja cały czas nie przestaję go obserwować. Jest naprawdę świetnie zbudowany. Wysoki, szczupły, jednak z widocznymi zarysami mięśni. Po chwili jego spojrzenie napotyka moje. Cholera! Ze wstydem odwracam się, udając, że robię coś innego i błagając w duchu, żeby Harry nic sobie nie pomyślał. Jednocześnie dociera do mnie pewna myśl: przed kilkoma dniami nie znosiłem go, a teraz? Nie chcę mówić o jego osobie, charakterze – wiem, że co do tego się myliłem i naprawdę polubiłem go dzisiaj, ale to? Wpatruję się w niego jak szpak w pięć groszy, analizując szczegółowo każdy milimetr jego ciała. To chore i nie może tak być. To że  jestem gejem nie musi nic znaczyć. Po prostu obserwowałem przystojnego chłopaka, nic więcej – upominam siebie w myślach. I tego się będę trzymać.


piątek, 26 kwietnia 2013

Rozdział IV

 
 
Cześć. :3 Na początek - 3klasiści - teraz możemy się cieszyć, świętować, robić co nam się podoba, bo już po egzaminach! Czujecie tę wolność? :3No i zapraszam na kolejną część. Wszystkim 'złym' na mnie, że nie było Hazzy w rozdziale III, ten na pewno się bardziej spodoba. A, i dziękuję bardzo uprzejmie za nominację do Varsatile Blogger Award. :)
 
_______________________________________
 
 
W oddali zza zakrętu wyłania się sylwetka szczupłego, wysokiego chłopaka z  burzą  loczków, które bezwiednie opadają mu na twarz. Nie zobaczył mnie jeszcze, więc mogę mu się przypatrywać do woli. Fioletowo-zieloną koszulę w kratę jest  schowana w obcisłe granatowe rurki, które eksponują jego nogi. Na to zarzucona lekka kurtkę. W czerwonych conversach  szybkim krokiem przemierza dzielący nas dystans. Trzeba przyznać, wygląda naprawdę dobrze. Zaczyna się rozglądać, ilustrując dokładnie całe osiedle. Chyba w końcu mnie dostrzegł. Od razu zaczął machać i uśmiechnął się. Odpowiedziałem mu skinieniem głowy, czekając aż przyjdzie. Pies do pana, a nie pan do psa – jak to mówią. Wiem, zachowuję się nieludzko. To on wyświadcza mi przysługę, przychodząc tutaj niezależnie od mojego wcześniejszego – okropnego – zachowania, a ja nadal traktuję go jako jakiegoś podwładnego.
- Cześć. Widzisz, mówiłem, że przyda się jeszcze mój numer – mówi i od razu wciska się koło mnie na ławkę. Przez chwile nasze ciała się stykają. Przeszywa mnie przyjemny dreszcz. Chcąc to zignorować, odsuwam się. W głowie pojawiają już mi się strzępki zdań, jak mógłbym mu odpowiedzieć, ale jednak zachowuję niemiłe teksty dla siebie. Chociaż raz pokażę mu, że nie jestem tylko wrednym licealistą, który go wykorzystał.
- Hej – zwyczajnie odpowiadam. Całkiem dobry początek, chyba pierwszy raz w mojej wypowiedzi nie było żadnego rzuconego pod jego kontem wyzwiska. – Hm, no wiesz, chciałbym ci coś… powiedzieć… - jąkam się w swojej wypowiedzi. Jestem beznadziejny w tym – nie umiem ani dobrze dziękować, ani przepraszać.
- Wiem, Lou, jest w porządku – dopowiada, wyręczając mnie. – Nie musisz dziękować, że przyszedłem, przecież po to dałem ci mój numer. Widzisz, wiedziałem, że się przyda.
Ten chłopak jest naprawdę… ciekawy. Kto normalny, po takim traktowaniu przeze mnie, byłby na tyle sympatyczny i wyrozumiały, by od razu puścić to w niepamięć? Chyba tylko ten uśmiechnięty szesnastolatek.
- Cholera, robię to chyba pierwszy raz w życiu szczerze, ale przepraszam. Traktowałem cię jak śmiecia, a przyszedłeś – te słowa same cisną mi się na usta.
- Wow, czuję się wyróżniony. Jest dobrze, nie przejmuj się.
- Ok, nie zamierzam. I zapamiętaj te przeprosiny, bo więcej się pewnie nie powtórzą. Wracam do bycia egocentrycznym chamem! – na pokaz robię oburzoną minę i wytykam język.
- Przywykłem do tego – odpowiada i po raz kolejny posyła mi szczery uśmiech, ukazując rząd białych zębów. – To co chcesz robić?
- Nie wiem, dzieciaku. To ty jesteś Wiecznie Szczęśliwym Panem Pełnym Pomysłów. Zaproponuj coś.
- Tak właściwie, to mam pomysł. Pewnie mieszkasz tu, a nawet dobrze nie znasz miasta. Byłeś kiedyś w Muzeum Figur Woskowych?
Przecząco kiwam głową. W zasadzie Harry ma rację. Mieszkam tu już od trzech lat, a w ogóle nie znam Londynu. Jedyne co dobrze kojarzę to szkoła i okoliczne bary. Może najwyższy czas poznać swoją okolicę i w zasadzie, co ważniejsze – najwyższy czas wyjść ze swojej skorupy obojętności i traktowania całego świata z dystansem i pokazać, że mogę się dobrze bawić i po prostu być szczęśliwym. Kiedyś już o tym myślałem. Jest coś, czego zazdroszczę Harry’emu. To właśnie to – swoboda bycia sobą i wrodzony optymizm. Może dzisiaj zdoła mnie tego nauczyć.
Rozentuzjazmowany chłopak od razu zrywa się z ławki i pociąga mnie za sobą, łapiąc za rękę. Znowu. Czuję lekkie ciarki na ciele. Otrząsam się lekko, chcąc pozbyć się tego dziwnego uczucia. To tylko kolega. A w dodatku nawet nie wiem, czy mogę go tak nazwać. Cholera, nie! Nie będę teraz tego analizował. Jestem tu z nim po to, żeby chociaż raz móc się dobrze czuć i mile spędzić czas.
Po chwili uwalniamy nasze ręce z uścisku i po prostu idziemy koło siebie w ciszy. Nie przeszkadza mi to. To nie ten rodzaj ciszy, że nie ma o czym rozmawiać i jest niezręcznie. To po prostu pozostanie sam na sam ze swoimi myślami i delektowanie się chwilą bez użycia zbędnych słów. Od miejsca, w którym jesteśmy jest niedaleko do muzeum – tak przynajmniej twierdzi chłopak, więc decydujemy się na spacer. Widzę w oczach Harry’ego, że coś go nurtuje. Nie mylę się, po chwili  się odzywa.
- Dlaczego ja, Lou? Masz wielu znajomych, a mnie tak naprawdę mnie nawet nie znasz i nie lubisz.
- Sam nie wiem… - chcę mu szczerze odpowiedzieć, koniec ze zgrywaniem się. – Bo jesteś inny? – wypowiadam to tak, jakby to miało być pytanie. – Masz rację, nie znam cię i traktowałem cię źle, ale musiałem się wyrwać z domu, pokłóciłem się z matką i nie mógłbym tam zostać i pisałem do kilku osób, ale nikt nie miał dla mnie czasu. Widzisz, tak to jest… Może i jestem popularny, może mam znajomych, ale w rzeczywistości nie obchodzę tych ludzi. Jak mówiłem, ty jesteś inny. Czułem, że mimo mojego podłego zachowania, przyjdziesz. No i popatrz, nie myliłem się.
- Rozumiem. Wiesz, jak tylko cię spotkałem, wiedziałem, że to tylko przykrywka. Twój pozornie chamski charakter, sposób bycia. Udowodniłeś, że stać cię na coś więcej.
- Może i tak – odpowiadam z uśmiechem. – Ej, człowieku, dość! Zrobiło się zdecydowanie zbyt sentymentalnie. Może próbuję być lepszą osobą, ale nie przesadzajmy i nie róbmy z tego sielanki!
- Jasne, co tylko zechcesz, ty tu jesteś szefem! Ale czekaj, mam jeszcze jedno pytanie i proszę, odpowiedz mi szczerze, a potem będziesz mógł w nagrodę mnie powyzywać. Wczoraj w barze… Lou, widziałem cię. I nie chodzi mi o naszą rozmowę, bo wtedy nie miałbym podstaw, chociaż i tak wiem, że jesteś gejem, ale no, nieważne. Widziałem cię z tym facetem… Znaczy to nie było tak, że was obserwowałem, czy podglądałem, spokojnie – sam plącze się w wypowiedzi, nie wiedząc jak dobrze sformułować pytanie. – Całowaliście się. Co było dalej… no, nie wnikam. Ale ty masz dziewczynę. O co w tym wszystkim chodzi? Nie rozumiem…
- Normalnie powiedziałbym, że masz się walić i nie twój interes, ale dzisiaj dzień dobroci dla zwierząt. Tak, jestem gejem. Ale jeszcze raz, ostrzegam cię, nie mów tego nikomu, bo pożałujesz. I ukrywam się z tym, jak się domyśliłeś. I dziewczyny już nie mam. Nat zerwała ze mną. Powiedziałem jej, że ją zdradziłem… Jeżeli istnieje coś takiego jak „mniejsze zło” to starałem jej się to zagwarantować.
- Kłamstwo jest złe. Dlaczego jej nie powiedziałeś prawdy?
- Harry, nie zauważyłeś? Chcę coś znaczyć, być kimś. A mimo że żyjemy z dwudziestym pierwszym wieku to ludzie nadal nie akceptują w pełni homoseksualistów. Nie rzucę się na głęboką wodę, krzycząc: „Halo, jestem gejem!” Ale proszę cię, nie rozmawiajmy na ten temat. W ogóle nie mówmy o tym. Mamy się po prostu dobrze bawić, tak? Więc zróbmy to!
- Dobrze, myślę, że możemy to zrobić! Chodź, już prawie jesteśmy! – z radością oznajmił chłopak i popchnął mnie lekko, żebym przyspieszył. Czuję, że to będzie udany dzień.
***
            Nie pomyliłem się. Ten dzień zdecydowanie był udany. Po krótkiej rozmowie doszliśmy już na miejsce – do muzeum. Kolejka nie była za długa, więc już po kilku minutach byliśmy w środku. Trzeba przyznać, że dobrze się bawiliśmy. Momentami, zachowując się jak dzieci biegaliśmy od figury do figury, robiąc sobie dosłownie z każdym zdjęcie. Cały telefon mam zaśmiecony zabawnymi i głupkowatymi zdjęciami. Harry i Lou a’la Marylin Monroe. Harry i Bob Marley. Lou i Brad Pitt. Mógłbym długo wymieniać. Nie przypuszczałbym, że zwykła wycieczka do muzeum sprawi mi tyle radości. Później udaliśmy się do innej części muzeum, gdzie znajdował się dom strachu. Było naprawdę ciekawie. W pewnym momencie, strachliwy Harry, który nie chciał tam wejść, jednak go namówiłem, praktycznie z piskiem rzucił mi się na szyję. Nie zapomnę jego miny!
Kolejną atrakcją, jaką zaproponował chłopak był długi spacer wzdłuż Tamizy.. To dziwne, że mieszkam tu sporo czasu, a nigdy nie zdecydowałem się na zwiedzenie tych najzwyklejszych miejsc, do których tak ciągną setki turystów. Nie byłoby może w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że zaczęliśmy się tam gonić. Wiem, że zachowywaliśmy się jak dzieci, ale chyba mój plan zadziałał. Przeszło na mnie trochę radości z życia i swobody od Harry’ego. Miny ludzi w momentach, gdy osiemnastolatek krzyczy na cały głos, że dogoni tego małego i uśmiechniętego kretyna i przepycha się przez wszystkich – bezcenne. Nie pomyślałbym, że będę się z nim tak dobrze bawić. Zapomniałem o całym świecie. O kłótni z matką, dziwnych zrachowaniach znajomych, zerwaniu z Natalie. To wszystko odeszło. Byłem tylko człowiekiem, który się dobrze bawi.
Potem było jeszcze ciekawiej. Nie wiem w zasadzie, co mną kierowało, może owładnęła mną chęć bycia dzieckiem choć przez chwilę, ale wrzuciłem Harry’ego do fontanny… Oczywiście, wcześniej odłożyłem na ławkę obok komórkę, kurtkę, i tak dalej. On jak to on, zamiast złościć się na mnie wybuchnął śmiechem. Nie mógł go opanować przez kilka minut. Wyszedł cały przemoczony z tej fontanny i wtedy co prawda zrobił coś, czego bym się nie spodziewał. Rzucił się na mnie. Szarpaliśmy się kilka minut i w odwecie, też wciągnął mnie pod wodę. Chociaż i tak podczas naszej walki moje ubranie całe przemokły. Po raz pierwszy od kilku miesięcy  poczułem się szczęśliwy.
 I nadal jestem. Aktualnie czekam na Harry’ego, bo musiał wyjść gdzieś zadzwonić. W zasadzie jest mi cholernie zimno w tym momencie. Początek kwietnia to chyba nie najlepszy pomysł na wieczorne kąpiele w fontannie. Uśmiecham się sam do siebie na wspomnienie wydarzeń, które przed chwilą miały miejsce. Stwierdzam, że i tak było warto. Jest dokładnie 20:49. To oznacza, że spędziłem z nim prawie osiem godzin… I ani razu nie poczułem się dziwnie, wręcz przeciwnie – jakbym był z prawdziwym przyjacielem. Teraz tylko muszę załatwić sobie miejsce na nocleg… Oby się zgodził.
- Harry, mam sprawę do ciebie – mówię do chłopaka, który dopiero zmierza w moją stronę po zakończonej rozmowie przez telefon. – Opowiadałem ci, co było w domu i domyślasz się, że nie mogę tam wrócić. Wiem, że proszę o bardzo dużo, ale czy… mógłbym u ciebie zostać na noc?


sobota, 20 kwietnia 2013

Rozdział III


 
Dziękuję za miłe słowa tutaj i na twitterze. :) Łapcie kolejny rozdział.
 
_________________________________________
 
 
Wiecie, kiedy wiadomo, że impreza była udana? Gdy na drugi dzień ledwo się ruszasz. Nie znoszę co prawda tego uczucia, ale trzeba przyznać, wczorajszy wieczór był bardzo udany. Teraz muszę przypłacać za dobrą zabawę przejmującym bólem głowy i uczuciem, jakbym miał zaraz wypluć swoje wnętrzności. Ale gdybym, wiedząc o tym, jak się będę dzisiaj czuł, mógł zadecydować, czy chcę powtórzyć tamten wieczór, odpowiedź i tak byłaby twierdząca. Nie wiem nawet ile czasu spędziłem wczoraj z Lucasem pod tym klubem, robiąc… różne, bardzo ciekawe rzeczy. Może godzinę, może dwie. Szczęśliwi czasu nie liczą – jak to mówią. Jednak po pewnym czasie mieliśmy już dość, wszystko musi się kiedyś skończyć, więc praktycznie bez pożegnania rozeszliśmy się. On biegiem oddalił się w pobliską uliczkę, a ja standardowo zamówiłem taksówkę, nie miałem ochoty czekać kilkudziesięciu minut na tramwaj, który w nocy jeździ naprawdę rzadko. Gdy odchodził pomachał mi – był to jedyny pożegnalny gest. Po prostu się do niego uśmiechnąłem wtedy i po chwili zniknął już z mojego pola widzenia. Najzabawniejsze jest to, że tak w rzeczywistości to nic o nim nie wiem. To wszystko jest takie pełne ironii… Gdy ktoś nam się podoba, zależy nam nim bardzo, chcemy zrobić dobre wrażenie – to wszystko zajmuje wiele czasu. Poznajemy się powoli, nie spiesząc się, wszystko toczy się metodą małych kroczków. Czasem na jeden najzwyklejszy pocałunek trzeba czekać kilka miesięcy. A gdy znamy kogoś zaledwie kilka minut, nie wiemy o nim zupełnie nic, no może oprócz imienia i wieku, to jesteśmy zdolni od razu się przed nim obnażyć. Wiem, to idiotyczne, że osobę pozbawioną skrupułów nachodzą takie przemyślenia, jednak często się nad tym zastanawiam. Nie wiem, czy miałbym odwagę podejść i zagadać do osoby, która mi się podoba i z którą wiązałbym plany na przyszłość. A w sytuacjach takich jak wczoraj wszystko mam gdzieś, dosłownie. Podchodzę do obcego człowieka i nawet bez słów kończy się to tym, że lądujemy w jakimś zaułku obściskując się.
- LOUISIE TOMLINSONIE, w tej chwili zejdź na dół – przeraźliwie głośny i piskliwy dźwięk głosu mojej mamy przerywa moje rozmyślenia.
Niechętnie zwlekam się z łóżka, stękając przy tym. Narzucam na szybko bluzę i zbiegam po schodach. Wystarczy szybka wymiana spojrzeń z mamą, a już wiem, że jest źle. Ciekawy jestem tylko, o co chodzi tym razem. W odpowiedzi na moje pytanie, kobieta praktycznie rzuca we mnie jakąś kartką. Podnoszę ją z podłogi i wystarczy, że przeczytam nagłówek, a już znam powód jej złości. No tak, o co innego może chodzić mamie nastoletniego, powiedzmy zbuntowanego,  chłopaka, jak nie o oceny.
- Pięć jedynek z matematyki, trzy dwójki i jedna czwórka za pracę w grupie. Louis, czy ty sobie żartujesz?! Masz zdawać rozszerzony egzamin z matematyki i jak chcesz sobie poradzić z takimi ocenami? Człowieku, obudź się! Jest marzec – to wykaz ocen na półrocze. Czyli jak sama nazwa mówi, masz tylko niecałe pół roku na poprawienie ich i opanowanie podstaw trzyletniego materiału! A wiesz, co jest najgorsze? Że nie dowiedziałam się tego od ciebie, tylko to twój wychowawca przefaksował nam kartę z wszystkimi ocenami na semestr.
- Mamo, nie przesadzaj. Zdaję ten cholerny egzamin, bo wy z ojcem tego chcieliście. Nie zrobicie ze mnie matematyka na siłę. I kiedy niby miałem ci to powiedzieć, jak prawie nigdy nie ma cię w domu – oschłym tonem odpowiadam matce, widząc już po jej spojrzeniu, że zaraz zacznie się kłótnia. Widzę ją zaledwie kilka godzin w tygodniu i jak to spędzamy? Oczywiście, walcząc ze sobą.
- Nie odzywaj się w ten sposób do mnie. Nie masz prawa, rozumiesz! Jestem twoją matką, a nie koleżanką. Jeżeli przez dwa miesiące nie poprawisz większości ocen, możesz sobie pomarzyć o wyjeździe do Francji w wakacje.
- Chyba żartujesz! Sam opłacam ten wyjazd i ciężko na niego pracowałem, nie możesz mi tego odebrać!
- Ciężko pracowałeś – a, no tak, twoje oceny z matematyki ewidentnie wskazują na ciężką pracę – ironizuje matka, przeczesując swoje rude włosy. Zawsze tak robi, gdy się denerwuje.
- Pracowałem czyli zarabiałem, nie udawaj, że tego nie rozumiesz. Obiecałaś mi, że w te wakacje będę mógł wyjechać i czy ci się to podoba, czy nie, zamierzam to zrobić – rzucając te ostatnie słowa, wybiegam z pokoju, trzaskając drzwiami.
Przez to wszystko ból w głowie tylko się nasilił. Chciałbym w tym momencie po prostu stąd uciec. Czy ta kobieta nie widzi, że mam prawie osiemnaście lat i że to moje życie?! Że jakaś durna matematyka nie jest dla mnie w ogóle ważna? Lepiej by się zajęła tym, że nie wie NIC o swoim synu. Zupełnie nic. Mimo że najchętniej bym się w spokoju położył, nie mogę tego zrobić, bo wiem, że matka zaraz przyjdzie i zacznie na mnie krzyczeć. Więc wchodzę tylko do pokoju, biorę telefon i skórzaną kurtkę i szybko oddalam się, zanim zdąży mnie zatrzymać. Od razu po wyjściu wysyłam sms’a do kolegi.
Siema, Mike. Co dzisiaj robisz?
Praktycznie od razu przychodzi odpowiedź.
Sorry, stary. Nie mam dla ciebie czasu.
Dziwne. Mikey nigdy nie pisał do mnie w taki sposób, cokolwiek robił zawsze znajdował czas, żeby się ze mną spotkać. Można powiedzieć, że to mój najbliższy kolega. Nie zagłębiam się już w to, może po prostu był zajęty…
Hej, co tam? Masz chwilę, spotkamy się?
Wysyłam kolejnego sms’a. Tym razem do Jeffa – rok młodszego kumpla.
Nie. I nie pisz do mnie więcej. Nie znoszę kłamstwa.
Cholera… co się dzieje?! Jakiego kłamstwa? O co im wszystkim chodzi? Żadna sensowna odpowiedź nie przychodzi mi do głowy, więc po prostu ignoruję treść wiadomości. Siadam na ławce w parku i dalej przeglądam listę kontaktów. Pozory mylą. Mam wielu znajomych, wielką paczkę, w której każdy licealista chciałby się znaleźć, jednak gdy co do czego przychodzi… Wpatruję się pusto w ekran telefonu i uświadamiam sobie, że nie ma wielu osób, do których mógłbym się zwrócić. Jeszcze niedawno miałem Nat od takich sytuacji, jednak teraz sprawy się pokomplikowały, krócej rzecz biorąc. Okej, Nathan   stary kolega z osiedla, który niedawno przeniósł się do ogólniaka, do którego chodzę. Moja ostatnia nadzieja.
Spotkanie za pół godziny w parku – co ty na to?
Czekam bezczynnie kilka minut na odpowiedź, jednak nic nie przychodzi. Przeklinam w myślach i chowam ze złością telefon do kieszeni jeansów. Gdy chodzi o zwykłe spotkanie, chętnych jest na pęczki! Jednak gdy naprawdę czegoś potrzebuję… Nagle nachodzi mnie pewna myśl… Mam jeszcze jedną osobę, do której mógłbym napisać. To byłoby co prawda dziwne, nawet bardzo, ale czemu nie. Jeżeli mam siedzieć cały dzień na ławce pod drzewem jak jakiś żul, nie mówiąc o tym, jak spędzę noc, bo wiem, że do domu na pewno nie wrócę – jest niedziela, jedyny dzień wolny mojej mamy i w związku z tym cały czas przesiaduje u nas w salonie, oglądając telewizję. Szczerze nie trawię osoby, do której chce napisać, jednak to moja ostatnia deska ratunku. A to zwykły naiwniak, na pewno będzie chciał się spotkać, co innego może mieć do roboty. Wyciągam szybko IPhone’a, żebym nie zdążył się rozmyślić i wpisuję treść wiadomości.
Przy restauracji Heaven – obok fontanny. Za pół godziny. Bądź tam / Louis
Po chwili pojawia się komunikat: „Dostarczone do: Harry”. Sam śmieję się w duchu do siebie. A jeszcze wczoraj chciałem usunąć ten numer i wyśmiałem go. A jednak, okazało się, że będzie mi potrzebny, kto by pomyślał. Zbieram się powoli z ławki, by zdążyć na miejsce. Co prawda Harry nie wysłał mi odpowiedzi, ale mam przeczucie, że przyjdzie. Jak sam kiedyś powiedział: „Jeszcze zobaczysz, będziemy przyjaciółmi”. Uśmiecham się kpiąco pod nosem i kieruję się w stronę restauracji. Może i go wyśmiewałem, drwiłem wręcz, ale jak co do czego przyszło: to on mi pomoże w potrzebie, a nie moi „prawdziwi przyjaciele”.
Po dwudziestu minutach szybkiego marszu jestem już na miejscu. Czyli zostało mi jeszcze trochę czasu do naszego spotkania. Nie wiem w zasadzie co mną kierowało. Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie: dlaczego on? Może dlatego, mimo że nie chcę się do tego przyznać, intryguje mnie ten chłopak. Jest…dziwny. Już nie mówię, że w złym tego słowa znaczeniu, a wręcz przeciwnie. Jest inny, oryginalny. Jakby miał swój świat i nie wychodził poza jego ramy. Mam wrażenie, że nie obchodzi go opinia innych ludzi, zawsze jest sobą i dobrze mu z tym.

wtorek, 9 kwietnia 2013

Rozdział II





Witajcie. :3 Zaraz przed wami part II, jednak najpierw kilka słów. Zmieniłam tytuł tego opowiadania na "Breath of life". Pewnie kojarzy wam się z piosenką Florence and the Machine i słusznie, ale to nie piosenka sama w sobie była inspiracją, nawet nie tekst, tylko to jedno zdanie: "I was looking for a breath of life." Gdy nuciłam sobie tę piosenkę, pojawił mi się pewien obraz w głowie i na tej podstawie buduję to opowiadanie. Okej, już nie przynudzam. Zapraszam do czytania :)
 
_____________________________________________
 
 
Minął dokładnie tydzień od zerwania z Natalie. Jak spędziłem ten czas? W skrócie: było beznadziejnie. Brakuje mi jej. Tak, mówi to zadeklarowany gej, którego ‘dziewczyna’ rzuciła, bo powiedział jej, że ją zdradził, a tak naprawdę nie miał ochoty z nią sypiać, a nie potrafił wymyślić innej wymówki. Ale brakuje mi jej, ponieważ była dobrą przyjaciółką. Cholera, tęsknię za naszymi całonocnymi rozmowami, wygłupami. Po prostu tęsknię za nią. Gdy dwa lata temu, akurat przed liceum, przeprowadziłem się tutaj, była pierwszą osobą, jaką poznałem. Ostatniego dnia wakacji spotkaliśmy się w jakimś barze. Ona – załamana siedziała przy ladzie, pijąc kolejkę za kolejką, ja – szczęśliwy i otwarty na nowe życie i nowe perspektywy, pragnąc uczcić nadchodzący rok. Usiadłem koło niej. Opowiadała mi, dlaczego jest w takim stanie. Właśnie zerwała z chłopakiem, bo mimo że go kochała, wiedziała, że za kilka dni wyjeżdża na studia, więc nic by z tego nie wyszło. Od razu mnie zaintrygowała. Była co prawda tak pijana, że momentalnie zaczęła się do mnie dostawiać. Spędziliśmy tę noc razem, jednak nic się nie wydarzyło. Kolejnego dnia okazało się, że chodzimy do jednej szkoły. Spotkaliśmy się na korytarzu i zaczęła mnie przepraszać, że ledwie pamięta zeszłą noc, ale wydaje jej się, że nie zachowywała się odpowiednio. Jakoś tak wyszło, że zaprzyjaźniliśmy się, ale wiedziałem, że ona chce czegoś więcej. Było to widoczne w jej zachowaniu, sposobie bycia. Na każdym naszym spotkaniu wyglądała perfekcyjnie. Już wtedy odkryłem swoją orientacje, ale zrozumiałem, że jeżeli chcę coś znaczyć w tej szkole, muszę mieć piękną dziewczynę u boku. A że dobrze się dogadywaliśmy, nie widziałem przeszkód. Na jednym z naszych spotkań z resztą paczki poszliśmy razem zapalić, ale mieliśmy tylko jednego papierosa (celowo zostawiłem inne). Odpaliłem go i patrząc cały czas w jej oczy, zaciągnąłem się i podszedłem do niej powoli, wdmuchując dym do jej ust. Spaliliśmy tym sposobem całego i od razu potem zaczęliśmy się całować. Nie było dziwnie, czy nieswojo. Wydawało się, jakby to naprawdę było coś szczerego.  Na drugi dzień znowu się spotkaliśmy, tym razem sam na sam i zdecydowaliśmy, że chcemy być razem. Widziałem szczęście w jej oczach. Na początku, przynajmniej z mojej strony, było to całkowicie sztuczne, jednak z każdym dniem zacząłem się do niej bardziej przywiązywać. Oczywiście, nie w aspekcie fizycznym, nadal mnie nie pociągała. Ale do jej charakteru… byłem, a w zasadzie jestem, przywiązany nadal.
Wielki dupek ze mnie, dobrze o tym wiem. Czasem zastanawiam się, dlaczego. Dlaczego tak bardzo pragnę być we wszystkim najlepszy? Dlaczego chcę mieć wszystko? Dlaczego ranię innych i dążę po trupach do celu? Nie znam odpowiedzi na te pytania. Nie umiem się uwolnić od samego siebie. Nawet jakbym chciał być lepszym człowiekiem, nie wiem, co mam zrobić. I z tego powodu nadal jestem tą samą – złą – osobą. I zawsze, gdy nachodzą te refleksje robię jedną rzecz. Zapominam. Recepta jest prosta. Idę do baru, piję i znajduję sobie chłopaka na jedną noc, nigdy jednak nie idę z nim na całość. Mam jakiś szacunek do swojego ciała i nie chcę pieprzyć się z każdym obcym facetem. Ale dzisiaj? Nie wiem, jak będzie. Chcę i muszę zapomnieć o tym, co zrobiłem Nat. Na jeden wieczór móc być sobą i dobrze się czuć.
Rodziców nigdy praktycznie nie ma w domu, więc nie mam problemów z wychodzeniem o późnej porze. Tak właśnie jest, gdy ojciec pracuje jako menager jakiejś wielkiej korporacji, a matka zajmuje się pracą w stacji telewizyjnej, gdzie dzień i noc tkwi, a i tak zarabia grosze. Jest jednak jedna zaleta tego, że rodzina  ma ciebie w dupie – możesz robić co chcesz i nie brać za to odpowiedzialności.
Spoglądam przez okno, cholera, znowu pada. Największa „atrakcja” mieszkania w Londynie – ten pieprzony morski klimat. Wobec tego narzucam koszulę w kratkę do zwykłych czarnych rurek, a na to kurtkę. Po raz ostatni spoglądam w lustro – jest okej. Zakładam jeszcze tylko szarą dużą czapkę i wychodzę z domu. Nie chcąc przemoknąć, przebiegam dystans dzielący mnie od taksówki i jak najszybciej wsiadam. Podaję kierowcy adres i po chwili jesteśmy już na miejscu. Dla pewności zawsze każe zawozić siebie przecznicę dalej od baru i ten kawałek, niezależnie od pogody, idę na nogach. Przezorny zawsze bezpieczny. Po kilku minutach marszu, znajduję się już w docelowym miejscu. Wchodzę do środka. Od razu uderza mnie fala gorąca i zapach dymu. Migające światła sprawiają, że ciężko zorientować się, gdzie są wolne miejsca. Wnętrze jest zachowane w ciekawym stylu. Niezwykle nowoczesnym. Bar ten, a w zasadzie miniklub, ma dwie sale, oddzielone od siebie szklaną cienką ścianą, przez którą wszystko widać. Jedną cześć nazywam zawsze miejscem do upicia,  bo właśnie tam znajduje się ogromna lada z wszelakimi drinkami, a druga to miejsce typowe do tańczenia, poznawania nowych ludzi. Ja oczywiście najpierw kieruję się do tej pierwszej i zamawiam u kelnera dwa piwa. Niezbyt wyszukane i mocne, jednak akurat, by szybko wprawić się w dobry humor. Znajduję sobie miejsce w stoliku przy ścianie i rozglądam się po ludziach. Czy też raczej facetach. Dwójka siedząca nieopodal mnie  całuje się tak namiętnie, jakby zaraz mieli zedrzeć z siebie ubrania i rzucić się na siebie. Z niesmakiem odwracam wzrok. Kawałek dalej – grupka mężczyzn przy tanim winie gra w pokera. Nie skupiam na nich uwagi, dalej szukam jakiegoś intrygującego celu. Mam. Zaraz przy wejściu siedzi samotny chłopak. Nie widzę jego twarzy, tylko prawy profil, siedzi do mnie bokiem. Ale nawet z tej perspektywy wygląda dobrze. Co dziwne, nic nie je, ani nie pije. Po prostu rozgląda się dookoła. Trzeba przyznać, zaintrygował mnie. Ubrany jest w ciemne jeansy i fioletową marynarkę. Wygląda na kogoś mniej więcej w moim wieku. Okej, czas się zabawić. Duszkiem wypijam dwa piwa i podchodzę do niego od tyłu.
- Pozwól mi postawić ci coś do picia – szepczę do jego ucha, przybierając zmysłowy ton głosu. Nigdy nie miałem obaw i wątpliwości przy poznawaniu nowych ludzi. Gdy ktoś mi się podoba i zaciekawia mnie, po prostu chcę go poznać. I poznaję. Z reguły kończy się to ciekawą nocą, mam nadzieję, że tym razem będzie tak samo.
- Dzięki, nie piję – odpowiada chłopak i obraca się.
O. KURWA. Nie wierzę, że to on. Nie wierzę, że w całym, tak wielkim  Londynie, gdzie jest milion miejsc takich, jak to, on musiał być akurat tutaj! Dlaczego go nie poznałem… Cholera jasna! To się wkopałem. On także nie może ukryć zdziwienia. Spogląda na mnie tymi dużymi zielonymi oczami, które, tak na marginesie, są naprawdę niesamowite. Louis! – sam siebie upominam w myślach - nie znoszę tego dzieciaka, jest dziwny, drażniący i  muszę to sobie uzmysłowić po raz kolejny.
- Co, do cholery jasnej, tu robisz?!
- Lou! Miło cię widzieć, jak miło, że znowu się spotykamy, ciebie też dobrze widzieć – odpowiada jak zwykle z tym swoim irytująco optymistycznym nastawieniem.
- Po pierwsze. Nie mów do mnie Lou. Po drugie. Nie jest mi miło ciebie widzieć, wręcz odwrotnie. A po trzecie – odpowiedz mi na pytanie.
- Nie bądź na mnie zły, nic przecież nie zrobiłem. A co do tego pytania – obserwuję. Lubię przychodzić w różne miejsca i obserwować ludzi. Patrzeć, jak się zachowują w danym środowisku. Analizować ich zachowania. No i dzisiaj wylądowałem tutaj.
To co powiedział tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że mam do czynienia z dziwakiem. Podchodzę do niego jeszcze bliżej tak, że nasze twarze się prawie stykają.
- Słuchaj, Henry, Harry, czy jak cię tam zwą, postawmy sprawę jasno. Jak powiesz komukolwiek, że widziałeś mnie tutaj, źle się to dla ciebie skończy,  przysięgam – spoglądam prosto w jego oczy, by upewnić się, że mnie dobrze zrozumie.
- Nie powiem. Jak mówiłem, jestem tylko obserwatorem, ale wiesz co, tak przy okazji. Chłopak w tamtym rogu – pokazuje mi palcem, kogo ma na myśli – cały czas na ciebie zerka. Wpadłeś mu w oko, Lou. Idź do niego. Dobrej zabawy, tylko nie przesadź – wstaje z krzesła i po prostu wychodzi.
Nie wiem, co mam robić. Stoję osłupiały przy stoliku, patrząc jak Harry się oddala. Zdecydowanie muszę się czegoś napić.
 
***
            Głośna muzyka wypełnia całe pomieszczenie. Nie słyszę głosu ludzi tylko mocne i ostre brzmienie klubowych hitów. Nie mam pojęcia, ile wypiłem. Nie mam pojęcia, jak długo już tu jestem. Poruszam się tylko schematycznie do rytmu, co jakiś czas zmieniając partnerów, jednak cały czas utrzymując kontakt wzrokowy z jednym kolesiem, który ciągle siedzi w swoim kącie przy ladzie. Mam wrażenie, że toczymy ze sobą walkę. Kto pierwszy podejdzie, kto dużej wytrzyma presję spojrzenia, kto wykona ten pierwszy krok. Nasza zabawa trwa chyba z godzinę. Po raz kolejny błądzące  spojrzenia się stykają. Przez wypity alkohol mam lekkie cienie przed oczami i nie jestem w stanie wszystko dobrze widzieć, jednak jestem pewny, że chłopak pomachał, bym do niego podszedł. A nawet jeśli nie, to co? Nic się nie stanie. Jestem tu, by zapomnieć o  rzeczywistości i dobrze się bawić i to  dobra droga do tego. Przeciskam się przez tłum ludzi i siadam obok niego. Gestykulując pytam się, czy nie ma nic przeciwko, a on w odpowiedzi zmysłowo oblizuje usta. Spoglądam na niego niepewnie. Hm, chyba mi się to nie uroiło. Teraz już z bliska mogę mu się dobrze przyjrzeć. Ma włosy średniej długości w artystycznym nieładzie, nosi okulary z granatowymi ramkami. Ubrany jest w kolorowy T-shirt z logo zespołu Linkin Park. Ma dobry gust, jak widać. Do tego zwykłe jeansy i czerwone vansy. Wygląda naprawdę dobrze. Więc, podsumując… Jestem w klubie kilka godzin i nie wydarzyło się nic godnego większej uwagi. Teraz siedzę koło przystojnego chłopaka i z jego gestów mogę wywnioskować, że mu się podobam. Uśmiecham się sam do siebie. Czas w końcu rozkręcić ten wieczór.
- Hej. Jestem Louis. Hm, obserwuję cię od jakiegoś czasu. Siedzisz taki… samotny – w tym momencie zawieszam głos i zbliżam się do chłopaka, przejeżdżając opuszkami palców po jego ramieniu. – Może masz ochotę zatańczyć?
- Myślałem, że nigdy nie zapytasz. A nazywam się Lucas. Chodź – wyciąga do mnie rękę i prowadzi na sam środek parkietu.
W tle rozbrzmiewają akurat pierwsze nuty nowej piosenki Bruno Marsa. Tańczymy. Nie jest to zwykły taniec. To ta charakterystyczna odmiana, gdzie dwóch napalonych ludzi, ociera się o siebie.  Trwało to może z dwie piosenki, ale chyba w tym samym czasie stwierdziliśmy, że chcemy więcej. Trzymając się za ręce, zdecydowaliśmy się wyjść z klubu. Od razu po przekroczeniu drzwi, Lucas praktycznie rzucił się na mnie. Zachłannie zaczął mnie całować, ja odwzajemniłem to także z wielkim zaangażowaniem. Nie odrywając od siebie spragnionych ust, wylądowaliśmy z tyłu baru. Chłopak lekko popchnął mnie na ścianę. Zbliżenie z chłodnym murem wywołało u mnie dreszcze. Luke przygwoździł mnie do niego jeszcze bardziej, napierając swoim ciałem na moje. Zawładnęły nami emocje. Czuję jego smak, jego zapach. Z jednej strony lekki posmak alkoholu, a z drugiej – delikatny mentolowych papierosów. Jego pełne usta doskonale komponują się z moimi. Idealnie do siebie pasują. Odrywamy się na moment od siebie, by zaczerpnąć oddechu. Po chwili z powrotem nasze twarze się stykają. Zmysłowo przejeżdżam językiem po wargach chłopaka, sprawiając mu tym przyjemność.
- Pragnę cię, Louis. Tu i teraz – wyszeptuje mi do ucha. – Muszę ci się jakoś odwdzięczyć, że zrobiłeś ten pierwszy krok.
W tym momencie przesuwa rękę od mojego policzka, przez kark, obojczyki i klatkę piersiową, zatrzymując się przy żebrach. Ja w tym czasie obcałowuję jego smukłą szyję.
- Wiesz, Lou. Jestem bardzo dobry w dziękowaniu – wypowiada cicho te słowa, jakby ktoś mógł nas usłyszeć i powoli rozpina zamek moich spodni, klękając. – Tylko nie bądź zbyt głośno,  kotku. Nie chcemy, żeby ktoś nas przyłapał.